Do zdarzenia doszło w czwartek, w norweskim tunelu Trodal na drodze krajowej E39 między miastami Forde a Bergen na zachodzie kraju. Na co dzień mieszkający w Norwegii Polak jechał na lotnisko, aby odebrać dzieci, które przyleciały z Polski. W pewnym momencie ze sklepienia odpadła część skały i poważnie uszkodziła samochód, za którego kierownicą siedział pan Grzegorz.
Czytaj także: Makabryczne odkrycie w rzece. Zawartość worków przeraża
Część skały spadła na samochód. Kierowca nie ucierpiał
Samochód został zniszczony prawie doszczętnie. Polak miał jednak bardzo dużo szczęścia. Karoseria pojazdu nie została zniszczona tylko w jednym miejscu - tuż nad głową kierowcy. Dzięki temu pan Grzegorz nie odniósł żadnych obrażeń. Po uderzeniu zdołał jeszcze przejechać ok. 300 metrów i wyjechać z tunelu.
Jak powiedział zszokowany kierowca w rozmowie z telewizją NRK, jest wdzięczny za to, że los dał mu drugą szansę. Jego zdaniem, cud, który się mu zdarzył, był możliwy dzięki opiece anioła stróża. "Mam nowe życie, taką nową szansę" - powiedział pan Grzegorz.
Polak cieszy się, że w samochodzie nie było wtedy jego dzieci
Pan Grzegorz był w drodze do portu lotniczego, gdzie miał odebrać swoje dzieci. Tego dnia 19-letnia córka i 14-letni syn przylecieli do Norwegii z Polski, gdzie spędzali czas u dziadków. Po wyjeździe z lotniska miał zawieźć ich na testy na koronawirusa.
Nastolatkowie są szczęśliwi, że ich ukochanemu tacie nic się nie stało i nie do końca mogą uwierzyć w to co się stało. Pan Grzegorz nie chce dopuszczać do siebie myśli, co by się wydarzyło, gdyby dzieci były razem z nim w samochodzie — skała była tak dużego rozmiaru, że jej usunięcie z tunelu zajęło służbom kilka godzin. Tunel przez ten czas był całkowicie wyłączony z ruchu.
Z pewnością będę teraz więcej czasu spędzał z rodziną, a nie jak do tej pory w pracy — zapewnił pan Grzegorz.