Od początku wojny w Ukrainie, w obwodzie kijowskim zginęło ponad tysiąc cywilów. Większość z tych osób została zabita na terenach czasowo zajętych przez wojska rosyjskie, Irpieniu czy Buczy, gdzie armia rosyjska łamała prawa człowieka i dokonywała straszliwych zbrodni.
Czytaj także: Należał do Grupy Wagnera. Teraz przerywa milczenie
O dramacie na ukraińskiej ziemi opowiedział Igor Sereda, który kieruje firmą pogrzebową w jednej z miejscowości pod Kijowem. Od 24 lutego Sereda musiał chować zmarłych z pobliskich wiosek po rosyjskim ostrzale. Po wyzwoleniu przedmieść Kijowa rozpoczął pracę w Buczy, ekshumując masowe groby i tymczasowe miejsca pochówku.
W pierwszych dniach wojny pogrzeby odbywały się jak zwykle: był ksiądz i procesja. Do samego końca mieliśmy nadzieję, że nie wejdą do naszej miejscowości. Kiedy jednak weszli, początkowo nie wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać. Ale wkrótce zrozumieliśmy, jakimi są ludźmi - powiedział 24-latek w rozmowie z niezależnym portalem Meduza.
Sereda opowiada o brutalności Rosjan. Strzelali do cywili nawet na drugim końcu drogi. Nikt pod okupacją wojsk Władimira Putina nie mógł czuć się bezpieczny. "W miejscowości, gdzie mam sklep pogrzebowy, jakiś żołnierz wchodził do posiadłości, pukając do bram. A kiedy otworzyli swoje bramy, po prostu strzelił właścicielowi prosto w czoło" - opowiada właściciel firmy pogrzebowej.
Na początku wojny ludzie mieli jeszcze kontakt z Seredą i prosili go o pochówek dla zmarłych. Pogrzeby odbywały się w momencie... gry w zasięgu wzroku nie było rosyjskich żołnierzy.
Mamy też szczęście, że wszystkie ulice w Nemiszajewym są bardzo długie - pół kilometra, czasem cały kilometr. Wychodzisz, rozglądasz się i nikogo nie widzisz. Więc jedziesz do końca drogi. Przy następnym patrzysz jeszcze raz i powtarzasz. W ten sposób poruszałeś się po mieście - opowiada.
Prowizoryczne pogrzeby
W kolejnych dniach wojny sytuacja była na tyle trudna, że ludzie chowali zmarłych na własnych podwórkach. Mieszkańcy nie czekali na samochód pogrzebowy, tylko... sami przywozili ciała do pobliskiej kostnicy. Serega opowiada, że jako pierwszego w trakcie wojny pochował kolegę z klasy.
Tego dnia pochowaliśmy cztery osoby naraz, ponieważ w odstępie kilku godzin pocisk artyleryjski zabił mojego dobrego znajomego, ochotnika Siergieja Raskewicza, a potem zginął też mój kolega z klasy. Potem jeszcze jeden mężczyzna wjechał na blokadę i zginął w wypadku - tłumaczy 24-latek.
Przypomina również dramat w Buczy, gdzie nieopodal cerkwi stworzono masowy grób. Mogło być tam pochowanych ponad 300 osób.
Czytaj także: Problemy Putina to fikcja? Ekspert tłumaczy
Wrzucałem do samochodu kilka trumien, na wszelki wypadek, żeby zaoszczędzić na dodatkowej podróży. Gdy brakowało krzyży, dawaliśmy jeden krzyż na 2-3 osoby. Gdy nie było wszystkich informacji o osobie (na przykład z ciałami przywiezionymi z Buczy), pisalibyśmy po prostu "Bucza" - dodaje.
Serega zajmuje się teraz ekshumacją ciał, które były pochowane w masowych grobach lub pobliskich trawnikach. Każda zmarła osoba będzie miała odprawiony pogrzeb z prawdziwego zdarzenia.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.