To historia jak z filmu. Zaczęła się 12 kwietnia 2020 roku. To właśnie wtedy Arthur Sanchez trafił do szpitala z powodu gorączki, duszności i dreszczy. Okazało się, że mężczyzna był zakażony koronawirusem. Po kilku dniach hospitalizacji wrócił do domu. Niestety już dzień po powrocie został skierowany przez pielęgniarkę ponownie do szpitala.
Mężczyzna został podłączony do respiratora. Niestety pomimo to stan 52-latka nie ulegał poprawie. Sanchez został przetransportowany drogą lotniczą do szpitala Uniwersytetu Nowego Meksyku w Albuquerque. Tam poddano go leczeniu aparatem do pozaustrojowego natleniania membranowego, który jest ostatnią nadzieją dla zakażonych.
Sanchez spędził w szpitalu 3 miesiące i używał maszyny przez 93 dni. Po tym okresie okazało się, że infekcja doszczętnie zniszczyła płuca zakażonego. Pacjent został przeniesiony do St. Joseph's Norton Thoracic Institute. Dwa tygodnie od przybycia 52-latka udało się znaleźć dawcę płuc. Lekarze przeprowadzili bardzo skomplikowaną operację, która zakończyła się sukcesem.
Operacja Arthura była niewiarygodnie złożona - powiedział w oświadczeniu jeden z chirurgów, dr Samad Hashimi.
Czytaj także: Zagotowało się! Niemcy piszą o skandalu. Padają nazwiska Kaczyńskiego i Lichockiej
Mężczyzna po operacji spędził w szpitalu jeszcze 44 dni. Dopiero wtedy mógł nareszcie spotkać się z ukochaną rodziną. 52-latek był łącznie hospitalizowany przez 147 dni. Historia Arthura Sancheza jest niesamowita i daje nadzieje innym. Mężczyzna wielokrotnie był bliski śmierci. Lekarze podkreślają, że dzięki jego silnej woli, wsparciu rodziny i opiece lekarzy udało mu się wygrać z chorobą.
On jest miłością mojego życia, sympatią z liceum. 30. rocznicę ślubu spędziliśmy w szpitalu. To była absolutna kolejka górska i teraz jestem taka podekscytowana, że znów możemy być razem - powiedziała żona Arthura.
Czytaj także: Chińczycy podnieśli alarm. Przerażające odkrycie
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.