W krakowskim przedszkolu doszło do niepokojącego incydentu, w którym dziecko dwukrotnie straciło przytomność. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", personel nie zdecydował się na wezwanie karetki. Rodzice powiadomili kuratorium i policję. Kontrola w placówce miała odbyć się w zeszłym tygodniu.
Ze skierowanego pisma do organu nadzorującego wynika, że dziecko miało być zestresowane nieodpowiednim traktowaniem przez kadrę. W tym czasie opiekunki miały nagrywać i krzyczeć na bezbronną dziewczynkę.
Wcześniej między rówieśniczkami miało dojść do kłótni o zabawkę. Dziewczynka straciła przytomność na 10 sekund. Następnie dostała wodę. Matka dziecka w rozmowie z "Wyborczą" dodaje, że dyrektorka próbowała ją powiadomić, mimo że wiedziała, że przebywa za granicą. Rzekomo bała się reakcji ojca. Ponadto miała nalegać, by badania dziecku wykonać w prywatnym gabinecie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W szpitalu potwierdzono, że do omdlenia doszło w wyniku silnego stresu i wysokiego napięcia. Na krakowskim oddziale neurologicznym dziecko opowiedziało o tym, co je spotkało. Od dyrektorki dziewczynka miała usłyszeć, że ma "wredny uśmiech" i nie powinna tak się uśmiechać, bo nikt nie będzie jej lubił. Dziewczynka miała być izolowana od rówieśników.
Zasłabnięcia dziecka w przedszkolu. Dlaczego nie wezwano karetki?
Mama dziewczynki w rozmowie z "Wyborczą" dodaje, że dyrektorka przedszkola potwierdziła, że kazała swoim pracownicom nagrać atak dziewczynki. Nagrywanie jest stosowaną metodą w placówce. Rodzice mają nagrywać rozmowy, następnie przedszkole je ocenia, często negatywnie. Rodzice mają być też zmuszani do zdobycia zaświadczenia, że dziecko choruje na autyzm. Mając takie zaświadczenie, placówki mogą otrzymać większe pieniądze.
Została udzielona 1 pomoc wg procedur i wiedzy neuroterapeutów. Reszta jest zmanipulowana. Mamy dziewczynki nie było na sali, jest to przedstawienie sytuacji niezgodnej z prawdą. Oboje rodzice zostali poinformowani w odstępie kilku minut. Rozumiemy emocje wokół troski nad dziećmi - oświadczyła w rozmowie z "Wyborczą" dyrektorka przedszkola Katarzyna Seremak-Kędzior.
Dyrektorka zwróciła się też do rodziców zapewniając, że wobec zasłabnięcia dziecka przestrzegano wszystkich zasad. Dodaje, że nie było konieczności wezwania pogotowia, bo objawy ustąpiły "praktycznie niezwłocznie" i "nie była to sytuacja zagrożenia życia".
Dyrektorka twierdziła również, że rodzice informowali o zasłabnięciach dziecka, w związku z czym radzono kontakt z lekarzem. Matka dodaje, że jej córka nigdy nie straciła świadomości, a mówiąc o "wyłączeniu" miała na myśli utratę wagi i odpływanie myślami.
Wezwanie pogotowia to jest pierwsza rzecz, którą w sytuacjach zasłabnięcia dziecka placówki oświatowe powinny zrobić. W drugiej kolejności powinny skontaktować się z rodzicami. Jeśli nie odbierają telefonów lub nie są w stanie dojechać do dziecka na czas, to nauczyciel powinien jechać z dzieckiem karetką do szpital - mówi "Wyborczej" małopolska kurator oświaty Gabriela Olszowska.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.