W sobotę 28 września we wsi Lubowidza w woj. łódzkim najpierw doszło do wypadku, a potem brutalnego morderstwa. 39-letni Adam M. zepchnął swoim autem z drogi czteroosobową rodzinę, a następnie zastrzelił kierowcę, 49-letniego Adama G., i strzelał do pozostałej trójki, która zdołała się ukryć w gospodarstwie.
Dziennikarze "Dziennika Łódzkiego" dotarli do pana Włodzimierza, mężczyzny, który udzielił schronienia Annie G. i dwójce jej dzieci.
Usłyszeliśmy strzały, a w zasadzie huk. Myśleliśmy, że polują na dziki -mówi mężczyzna w rozmowie z portalem. - Wyszliśmy przed bramę i zobaczyliśmy biegnące przerażone dzieci i kobietę. Szukali pomocy. Syn zadzwonił po policję i pogotowie - dodał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak dodaje, chwilę później drogą, na której doszło do wypadku, przejeżdżała kobieta z sąsiedniej wsi. Zatrzymała się, żeby zobaczyć, co się stało. - Gdzie oni są?! - miał krzyczeć do niej zabójca, jak powiedziała "Dziennikowi Łódzkiemu". Kobieta odpowiedziała, że nie wie, o co chodzi, dlatego ten odjechał. Rozmówca portalu twierdzi, że gdyby napastnik odnalazł rodzinę, to "pewnie wszystkich by zastrzelił".
W aucie oprócz 39-letniej matki jechała 12-letnia dziewczynka i 8-letni chłopczyk, syn mordercy.
Dzieci bardzo płakały, położyliśmy je spać. Ich mama była tak przerażona, że nie mogła mówić. Gdy dowiedziała się, że jej partner nie żyje, zemdlała. Trzeba było znowu wezwać pogotowie - opowiada "Dziennikowi Łódzkiemu" pan Włodzimierz.
Rozmówcy dziennika podkreślają również, że rodzice Dawida M. "to bardzo porządni ludzie". Mężczyzna w przeszłości nie stwarzał problemów. Prowadził firmę brukarską. Miał stosować przemoc wobec pracowników. Odsiadywał wyrok za rozbój. Mieszkanie, w którym został znaleziony, miało być puste po wyprowadzce sąsiadki.
Czytaj więcej: Szukała szybkiego zarobku. W Ukrainie głośno o 24-latce
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.