"The New York Times" twierdzi, że dokumenty, które wyciekły do przestrzeni publicznej, dowodzą głębokiego konfliktu w Rosji. Spór ma się toczyć pomiędzy administracją rządową a służbami specjalnymi. Ale jest i problem dla Kremla poważniejszy, ponieważ dokumenty pokazują, jak głęboko spenetrowany przez Amerykanów jest system władzy w Rosji.
Dla NATO jest to problematyczne o tyle, że - o ile dokumenty są prawdziwe - może pomóc Rosjanom zidentyfikować źródło przecieku po ich stronie. Dostęp do informacji wrażliwych jest reglamentowany, mają go osoby na określonych stanowiskach. Może to ułatwić Rosjanom wykrycie, kto jest amerykańskim źródłem w ich administracji lub służbach.
Skala przecieku jest na tyle duża, że odniósł się do niego sekretarz obrony USA Lloyd Austin, zapewniając na konferencji, że sprawcy wycieku zostaną wykryci, a jego rozmiary - oszacowane.
"NYT" podaje m.in., że Federalna Służba Bezpieczeństwa przerzuca się z ministerstwem obrony oskarżeniami o zaciemnianie obrazu wojny. Chodzić ma m.in. o skalę strat wojennych. Urzędników rosyjskiego MON ma także cechować niechęć do przekazywania złych wiadomości w górę łańcucha dowodzenia.
A to sprawia, że przekaz, który trafia do polityków i najważniejszych dowódców, nie odzwierciedla rzeczywistości, co ma oczywiście negatywny wpływ na podejmowane przez nich decyzje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po pierwsze: niepewność
Problem z wyciekiem w USA jest taki, że trudno dziś jednoznacznie potwierdzić lub zaprzeczyć prawdziwości informacji, które zawierają ujawnione dokumenty. "NYT" także bardzo to podkreśla. Gazeta zauważa, że osoba odpowiedzialna za wyciek wydaje się nie mieć dostępu do informacji o wysokiej klauzuli tajności.
Czy zatem może to być zmyślna mistyfikacja Amerykanów, obliczona na sprowokowanie Rosjan do zmiany metod lub uśpienia ich czujności? A może to jednak groźny szpieg, który właśnie obnażył sekrety wywiadowczej "kuchni" USA?
Gen. Jarosław Stróżyk, były zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu Międzynarodowego Sztabu Wojskowego NATO, mówi, że żadnej z tych możliwości nie da się jednoznacznie wykluczyć.
Wskazuje, że jeśli za wyciekiem stoją Rosjanie, to nie da się wykluczyć choćby pomocy ze strony Edwarda Snowdena, byłego pracownika CIA, który w 2014 r., pracując dla amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) ujawnił ponad 200 tys. tajnych dokumentów. Później zbiegł z kraju i obecnie ukrywa się w Rosji.
Za dużo wyciekło jak na amerykańską operację, choć bywały większe i groźniejsze wycieki. Ale mamy przykład z naszego podwórka, który każe zadać pytania o to, co już wypłynęło i co jeszcze może wypłynąć. Jeśli to robota zewnętrzna, to jestem przekonany, że Amerykanie widzą to i szukają źródła - wskazuje w rozmowie z o2.pl gen Stróżyk.
Co ciekawe, "Washington Post" poinformował, że źródłem przecieku mógł być pracownik armii lub osoba z nią związana. Gazeta podała w czwartek, że za wyciekiem ujawnionym w serwisie Discord, stoi tajemniczy mężczyzna, który "pracował w bazie wojskowej". Niepokojąco przypomina to historię Edwarda Snowdena.
Z taką wersją zdarzeń zgadza się były szef Agencji Wywiadu płk Grzegorz Małecki. W rozmowie z o2.pl przekonuje, że nawet jeśli pojawia się wiele teorii spiskowych dotyczących wycieku, to w jego ocenie historia opisana przez "Washington Post" jest wysoce prawdopodobna.
Nie sądzę, by to było włamanie do systemów. Raczej widzę w tym sytuację podobną do historii Edwarda Snowdena. Wywiad nie po to włamuje się i wykrada tajne dokumenty, by je potem publikować i ogłaszać publicznie - podkreśla.
Oficer przekonuje, że to, co się zdarzyło, nie pasuje do metod działania służb wywiadowczych.
Brałem pod uwagę możliwość, że to dezinformacja ze strony Amerykanów, ale mnie to nie przekonuje. Straty są nieporównywalne do efektów - przekonuje płk Małecki.
Nie sądzi zarazem, by Rosjanie wzmogli cały swój reżim kontrwywiadowczy. Może jednak skończyć się to dekonspiracją – a co za tym idzie likwidacją, być może fizyczną – ludzi po stronie rosyjskiej, którzy mieli dostęp do ujawnionych informacji.
Po drugie: ostrożność
Czy ujawnione informacje dotyczące wojny w Ukrainie są zagrożeniem dla Ukraińców? Powątpiewa w to inny były oficer wywiadu cywilnego płk Andrzej Derlatka. Przekonuje on, że ostateczne plany ukraińskie były i są tajne. Nawet dla Amerykanów. Decyzja co do wariantów operacji ukraińskiej i jej czasu zostanie podjęta na najwyższym szczeblu wojskowym i politycznym Ukrainy.
Od danych z tych dokumentów dystansowali się Brytyjczycy, Serbowie, Płd. Koreańczycy i nie tylko. Informacje tajne i ściśle tajne dystrybuowane są w ten sposób, aby – w razie wycieku – w łatwy sposób wykryć miejsce wycieku. Amerykanie wykryliby źródło takiego wycieku w ciągu kilku dni. A oni zachowują się w tej sprawie nieco dziwnie - mówi płk Derlatka.
Warto mieć jednak na uwadze, że dyskusja dookoła tego przypadku oparta jest wyłącznie o wiedzę pochodzącą z mediów. To, co obecnie dzieje się dookoła historii wycieku, inny były oficer wywiadu wojskowego (zastrzega sobie anonimowość) nazywa "czasem mącenia wody i sztucznej mgły" oraz zarządzaniem kryzysowym zaistniałą sytuacją.
Ludzie, którzy znają oryginalne dokumenty, z dużym prawdopodobieństwem już sprawdzili, kto i kiedy miał do nich dostęp. A także jak doszło do wycieku i w jakich warunkach. To skończony zbiór ludzi, zdarzeń i miejsc. Na ten moment nie da się autorytatywnie stwierdzić, że ujawnione dokumenty są spreparowane. A szukanie nieszczelności, luki w systemie bezpieczeństwa to proces, który może potrwać.