W poniedziałek i wtorek grecki minister spraw zagranicznych Nikos Dendias wezwał listownie UE, NATO oraz ONZ do potępienia wypowiedzi prezydenta Turcji. Zdaniem greckich polityków, jeżeli Europa nie zainterweniuje, na kontynencie może rozpętać się kolejny konflikt, przypominający ten na Ukrainie.
Nie potępiając tych wypowiedzi na czas lub nie doceniając powagi sprawy, ryzykujemy, że będziemy świadkami sytuacji podobnej do tej, która ma obecnie miejsce w innej części naszego kontynentu. To jest coś, czego nikt z nas tak naprawdę nie chce widzieć – podkreślił grecki polityk.
Czytaj także: Tak zachowują się Rosjanie na Cyprze. Aż trudno uwierzyć
Groźby Erdogana. "Pewnej nocy możemy nagle przyjść"
W liście do sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, grecki dyplomata zwrócił uwagę, że "postawa Turcji jest czynnikiem destabilizującym jedność i spójność NATO, osłabiającym południową flankę sojuszu w momencie kryzysu".
We wtorek 6 września prezydent Turcji powtórzył wypowiedzianą w weekend zawoalowaną groźbę interwencji zbrojnej w sprawie wysp na Morzu Egejskim. – Kiedy nadejdzie czas, zrobimy to, co konieczne. Pewnej nocy możemy nagle przyjść – stwierdził Erdogan.
Grecja apeluje do organizacji międzynarodowych
Ateny zaznaczyły w listach do UE, NATO i ONZ, że Turcja otwarcie grozi Grecji. Szef greckiego MSZ podkreślił, że choć ta narracja ma najprawdopodobniej związek ze zbliżającymi się w Turcji wyborami, to zagrożenie jest realne.
1 września Turcja również wysłała list do NATO. Oskarżyła w nim Grecję o okupację i dozbrajanie zdemilitaryzowanych wysp na Morzu Egejskim. Zdaniem Erdogana, Ateny nie przestrzegają umów międzynarodowych, rozmieszczając swoje wojska w pobliżu Turcji i naruszając jej przestrzeń powietrzną.
Obejrzyj także: Nagły zwrot Turcji. "Ankara dopięła swego"