Wagenerowcy to najemnicy. Pod tą ogólną nazwą rozumie się kilka lub kilkanaście prywatnych firm wojskowych, stanowiących zbrojne ramię Kremla tam, gdzie nie może wysłać regularnych wojsk. Teraz jednak mają oni konkretny cel - atak na ukraińskiego prezydenta.
W niejednym zakątku świata pokazali się ze złej strony. To taka "armia na zawołanie" Putina, która wypełnia zadania w tych zakątkach świata, w których Rosja ma potrzebę. Mogli dostać takie zdanie. Mam nadzieję, że nie dotrą do samego Zełenskiego, bo to byłaby misja niemal samobójcza. Tak samo jak mam nadzieję, że w odwodzie Ukraińcy mają swoje wojska specjalne. Nie jest tajemnicą, że szkoliły je wojska NATO, więc można powiedzieć, że są na naprawdę wysokim poziomie - mówi o2.pl płk Andrzej Kruczyński.
Kruczyński, były żołnierz jednostki GROM i dowódca szturmu na platformę naftową Umm Kasr w 2003 r. w Iraku przypomina, że wachlarz możliwości sił specjalnych jest bardzo szeroki. Dodaje, że mając czas na przygotowania i rozpoznanie terenu taka operacja byłaby w ich zasięgu wagnerowców. Ale Ukraińcy też mają, jak mówi pułkownik, kilka atutów w rękawie.
Wprowadzenie godziny policyjnej to mistrzowskie zagranie strony ukraińskiej. Każda osoba, która przemieszcza się w otwartym terenie, w czasie wojny, będzie podwójnie pilnowana i namierzana. Sam Zełenski też nie zapowiada poza tym swoich wizyt, pojawia się jak duch, nagrywa krótki materiał i znika. Jestem pod wielkim wrażeniem jego działań. Wyszydzany przez wielu polityków utarł im nosa i pokazał, jak zachowuje się prezydent kraju w czasie wojny - przekonuje słynny "Wodzu" w rozmowie z o2.pl.
O wylocie najemników z Grupy Wagnera z Afryki poinformował już na początku lutego portal thedailybeast.com. Powołując się na informacje przekazane od oficerów armii Republiki Środkowoafrykańskiej, portal stwierdził, że do Europy lecą "tuziny" najemników.
Nazwa Grupa Wagnera, której powstanie łączy się z konfliktem w Donbasie i na Krymie, często pojawia się w mediach i analizach. Nazywani - nie do końca słusznie - "prywatną armią Putina" wagnerowcy są straszakiem, po który chętnie sięga Kreml tam, gdzie nie może działać na pełną skalę.
Grupa Wagnera realizuje elementy polityki zagranicznej Rosji poza granicami kraju tam, gdzie nie może działać oficjalnie Kreml czy rosyjska armia. Oczywiście realizują działania zbrojne, ale to także zadania i misje szkoleniowe czy "doradcze". Innymi słowy pojawiają się tam, gdzie Rosja chce zademonstrować swoją obecność, ale nie w sposób jawny i otwarty. Ma to ten plus, że od najemników łatwiej się odciąć, niż od regularnego wojska - tłumaczył na początku lutego w rozmowie z o2.pl Konrad Muzyka z think-tanku Rochan Consulting.
Dodawał wtedy, że obecność tej grupy na Ukrainie tak naprawdę niewiele by zmieniła.
Po tym, jak rząd Mali odciął się od protektoratu Francji (do wyjazdu z kraju wezwany został ambasador Francji), rządząca Mali wojskowa junta poprosiła o pomoc... właśnie Rosję. A do walki z islamskimi radykałami z ISIS czy Al-Kaidy, których w Afryce nie brakuje, wagnerowcy nadają się idealnie. Wpiszą się także świetnie w opisane przez Konrada Muzykę działania nie z pełną mocą, a wyrażającą rosyjską siłę. Tym bardziej, że Rosja mocno rozszerza swoją działalność na terenie Afryki.
Łukasz, były żołnierz wojsk specjalnych, jeden z autorów bloga Bezpieczeństwo i Strategia w rozmowie z o2.pl stwierdził, iż przebieg wojny na Ukrainie w latach 2014-2015 wskazuje na stopniowanie metod stosowanych przez Rosjan.
Dodaje, że Grupa Wagnera to prawdopodobnie firma "przykrywkowa" GRU. Przewagą Rosji w polityce zagranicznej jest zaś to, że potrafi bardzo sprawnie koordynować działanie dyplomacji, wywiadu i armii dla osiągania wyznaczonych celów.
Za koordynację działań prowadzonych "rękami" separatystycznych republik na Donbasie mogliby odpowiadać członkowie Grupy Wagnera, wśród których działać będą zapewne czynni oficerowie rosyjskiego wywiadu. Rozlokowanie najemników rozszerza więc pole manewru Kremla na Ukrainie - mówił na początku lutego żołnierz.
Grupa Wagnera - SS i "kucharz Putina"
O rosyjskich "najemnikach od brudnej roboty" wiadomo stosunkowo niewiele. Samo określenie Grupa Wagnera jest nieco mylące, bowiem w jej skład wchodzi kilka lub kilkanaście podgrup i firm. Jej twórcą ma być podpułkownik Dmitrij Utkin. To były oficer GRU (rosyjskiego wywiadu wojskowego), spadochroniarz i neonazista, który na obojczyku wytatuowany ma symbol SS. Nieznana jest dokładna liczebność grupy.
Czytaj też: Polska wyśle Ukrainie amunicję? Jest decyzja
Neonazistowskie ciągoty zdarzają się w grupie częściej. Nie tylko Utkin (nazywany Wagnerem) flirtuje lub flirtował ze zbrodniczą ideologią.
Inny zidentyfikowany członek grupy Aleksander Woskanian również był oskarżany o neonazistowskie ciągoty. Był członkiem m.in. neonazistowskiej "milicji" o nazwie Rusich. Także walczył na wschodzie Ukrainy i w Syrii.
Wiadomo, że grupa walczyła w Syrii, po stronie reżimu Baszara al-Assada. Niemal dokładnie cztery lata temu duży oddział najemników grupy został dosłownie zmasakrowany przez siły amerykańskie niedaleko syryjskiego miasta Deir ez-Zor. Rosjanie i syryjskie wojska Assada miały wdać się w potyczkę z Amerykanami, którzy wezwali wsparcie powietrzne. Na głowy Rosjan posypały się bomby i pociski, a liczba ofiar szacowana była na nawet 130 wagnerowców. Niemal na pewno wagnerowcy mieli też brać udział w walkach na wschodzie Ukrainy.
Ciekawy przypadek z ich udziałem miał miejsce w 2020 r. na Białorusi. Wtedy to białoruskie KGB i inne służby zatrzymały 33 Rosjan w sanatorium pod Mińskiem. Zatrzymani mieli być właśnie członkami Grupy Wagnera, a ich cele opisano mgliście jako "działanie destabilizujące Białoruś przed i po wyborach prezydenckich". Wszyscy trafili później z powrotem do Rosji.
Bojownicy grupy byli w przeszłości widziani także w Mali, Mozambiku, Rwandzie i Wenezueli. Walczyć mieli również w Libii i Sudanie. W Ameryce Południowej chronili m.in. prezydenta tego kraju, Nicolasa Maduro i pilnowali instalacji naftowych. Grupa zajmuje się także "ochroną" kopalń surowców w Afryce. De facto jednak pilnuje interesów Rosji i oligarchów, łupiących afrykańskie kraje z dóbr naturalnych.
Co ciekawe, oficjalnie formacja nie istnieje. W Rosji działalność prywatnych firm wojskowych jest zakazana. Jednak grupa ma potężne wsparcie. Jej admiratorem jest Jewgienij Prigożyn - biznesmen i oligarcha, nazywany "kucharzem Putina", który w latach 90. handlował... hot-dogami. Później dostarczał zaopatrzenie żywnościowe do armii rosyjskiej i szkół.
Bojowników oskarżano m.in. o morderstwa oraz tortury w Syrii i Afryce. Jednego z syryjskich więźniów najpierw skatowali młotkiem, następnie zamordowali, a ciało rozczłonkowali, powiesili i spalili. Film z tego wstrząsającego wydarzenia trafił do internetu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.