Na to czekali wszyscy. Zarówno właściciele knajp, restauracji i kafejek, jak i spragnieni wyjść ludzie. Gdy na zegarach wybiła północ, w wielu miastach w Polsce rozpoczęła się wielka feta.
Na ulicach tłumy. Po raz pierwszy od siedmiu miesięcy otworzyły się ogródki restauracji, bary i puby. Tak było m.in. w Warszawie, Łodzi czy Poznaniu. Ludzie zaczęli gromadzić się już ok. godziny 20.
Pełnoprawna feta zaczęła się jednak dopiero o północy. To wtedy można było zdjąć maseczki i usiąść w ogródkach restauracyjnych ze znajomymi. W Poznaniu niektórzy byli tak spragnieni możliwości spędzenia wolnego czasu na mieście, że czekali do północy. A później rozpoczęła się dosłowna walka o stolik.
Obrazki z polskich miast z jednej strony mogą napawać optymizmem, a z drugiej mogą budzić niepokój. Setki skupionych w jednym miejscu osób, bez dystansu społecznego, bez maseczek - tak jakby pandemia się już skończyła. Tak było m.in. w Łodzi.
Warszawa z kolei zaludniła się nad Wisłą. Na początku było spokojnie, w maseczkach. Potem na schodkach "działo się".
Czytaj też: Wielkie odkrycie w Meksyku. To prawdziwa bestia
Zaludniony też był Plac Defilad. W rozmowach z "Wirtualną Polską" niektórzy przyznają, że czują się, jakby był to spóźniony Sylwester. Było nawet oficjalne odliczanie do otwarcia.
Jakbyśmy wyszli wszyscy z apokalipsy, naprawdę - przyznaje jedna kobieta w rozmowie z "WP".
Luzowanie obostrzeń to pokłosie miesięcy stosowania się do zaleceń rządu i lekarzy. Spragnieni normalności Polacy gęsto wyszli na ulice, ale należy pamiętać, że pandemia się jeszcze nie skończyła, a koronawirus wciąż atakuje i zabija.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.