Mężczyzna wpadł do wody w sobotę wieczorem z pokładu prywatnego jachtu. Według wstępnych ustaleń policji w rejsie po Jeziorze Nyskim towarzyszyło mu trzech kolegów. Nie potrafili wskazać, gdzie doszło do tragedii. Wszyscy byli pijani.
Sternik łodzi usłyszał już w tej sprawie zarzuty, za co grozi mu do 3 lat więzienia. 66-latek przyznał się do narażenia załogi na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. W momencie zdarzenia miał 2 promile w wydychanym powietrzu. Na łodzi nie było koła ratunkowego. Załoga nie miała również kapoków - podaje portal nto.pl
Poszukiwania zaginionego 62-latka trwały cztery dni. Ratownicy nie mieli już złudzeń. Spodziewali się, że maksymalnie po trzech dniach od zatonięcia żeglarza ciała samo wypłynie na powierzchnię. Tak też się stało. Późnym popołudniem na zwłoki natrafiła załoga łodzi motorowej, która brała udział w poszukiwaniach. Dalsze czynności przejął patrol Policji Wodnej.
W akcji codziennie udział brało 24 ratowników WOPR Nysa, 23 strażaków PSP i 6 policjantów na dwóch łodziach wyposażonych w sonar. Poszukiwania były również prowadzone z powietrza z wykorzystaniem drona. Prokuratura w Nysie zapowiada, że zleci przeprowadzenie sekcji zwłok, która dokładnie wykaże przyczyny śmierci żeglarza.
Źródło: nto.pl/WOPR Nysa
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.