Koronawirus to nie jedyny problem mieszkańców Kalifornii w USA. Cały stan trawiony jest przez gigantyczne pożary, które zagrażają życiu mieszkańców. Krytyczna sytuacja zmusiła 26 października do ewakuacji aż 60 tysięcy osób mieszkających na południu stanu. Według telewizji NBC w miejscowości Irvine spłonęło ponad 1600 hektarów ziemi.
Czytaj także: Strajk Kobiet. Rydzyk zabrał głos. Padły ostre słowa
Codziennie do walki z żywiołem stają ryzykujący swoje życie strażacy. Ogień w Irivne próbowało ugasić aż 500 z nich. Niestety niektórzy doznają strasznych poparzeń, które zagrażają ich życiu. Pożar rozprzestrzenia się szybko z powodu wiatrów, które dodatkowo uniemożliwiają gaszenie ich z powietrza przez samoloty.
Nasi strażacy są jednymi z najodważniejszych, jeśli nie najodważniejszymi na świecie - powiedział szef władz pożarniczych w hrabstwie Orange Brian Fennessy.
Czytaj także: Szczepionka na koronawirusa. Dobre wieści z Niemiec
Mieszkaniec stanu w rozmowie z NBC porównał pożary do scen z Apokalipsy św. Jana. Władze Kalifornii podjęły decyzję o przerwaniu dostaw prądu do niektórych rejonów. Ma to zminimalizować zagrożenie związane ze zniszczeniem instalacji elektrycznych. W niedzielę i poniedziałek ponad milion osób musiało radzić sobie bez energii elektrycznej.
Tegoroczne pożary w Kalifornii są największymi w historii stanu. Od początku maja odnotowano ich prawie 9 tysięcy. Ogień strawił powierzchnię miliona 747 tysięcy 289 hektarów. Straty materialne wynoszą na ten moment ponad 2 miliardy dolarów. W ich wyniku zginęło 31 osób i wiele zwierząt, które nie zdążyły uciec z palących się lasów.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.