Tematem zajął się Bartłomiej Międzyborski z Uniwersytetu Warszawskiego. W swojej pracy "Narkomania wśród polskiej młodzieży na przełomie lat 70. i 80. XX wieku" wyróżnił dwa okresy - ten do lat 60. nazywano okresem "medycznym". Po nim nastąpił tzw. okres młodzieżowy.
Nazwy te nie zostały przyjęte przypadkowo - z początku odurzano się dostępnymi medykamentami, a z czasem zaczęto sięgać po produkty do prania, czy też produkty szkolne.
Do pierwszej kategorii z pewnością zalicza się parkopan, czyli lek przepisywany cierpiącym na parkinsona. Zjedzenie większej liczby tabletek powodowało odurzenie. Potocznie parkopan nazywano "sztachetą" albo "parkanem". Jego działanie w autobiografii "Ćpałem, chlałem i przetrwałem" opisał Maciej Maleńczuk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielokrotnie jadłem parkopan w różnych ilościach. Powoduje to momentami całkowitą utratę kontroli nad tym, gdzie jesteś, czym jesteś. Wiesz... może ci się na przykład zdawać, że dookoła ciebie jest pełno ludzi, z którymi toczysz ożywioną dyskusję, po czym nagle widzisz, że całe towarzystwo w autobusie gapi się na ciebie, a wszyscy, z którymi toczyłeś ożywioną rozmowę, zniknęli, w ogóle ich nie ma, nigdy ich nie było - wspominał artysta w swojej książce.
Kolejnym medykamentem, którym odurzano się w PRL-u, były krople Inoziemcowa. Powodowały euforię i uczucie ciężkości. Potocznie nazywano je "ziomkami". W aptekach były dostępne od lat 50. do 90. XX w.
Narkotyki prosto z PRLowskiej łazienki
W drogeriach gospodynie domowe kupowały płyn "Tri", który pomagał im doprać uporczywe plamy. Żądni wrażeń odurzali się jego oparami, które powodowały lekkie uczucie euforii i przyspieszone bicie serca.
Kolejną chemią domową był proszek "Ixi". Podobnie jak "Tri", wdychało się jego opary, uprzednio podgrzewając. "Tri" szybko zastąpiono "wąchaniem kleju", którego opary działały stymulująco na układ nerwowy.
Od euforii, lekkiego podniecenia przez znużenie po realistyczne sny - w takie stany, w zależności od ilości aplikacji, wprowadzał płyn "Eter". Był dostępny w sklepach z chemią gospodarczą, a potocznie mówiono o nim "kropka". Można go było pić lub wdychać. Można było też przez niego umrzeć z powodu napadu duszności.
"Kompot" na deser
Jak czytamy w Noizz, polską heroinę, zwaną "kompotem" mieli opracować w 1976 r. dwaj studenci z Gdańska. Powstała z połączenia m.in. heroiny, kodeiny, morfiny i alkaloidów. Podawano ją dożylnie. Osoby, które zażywały "kompot" zazwyczaj dożywały jeszcze 2-3 lat. Kolejnym, często mylonym z "kompotem" narkotykiem, była "makiwara", zwana też "zupą". Powstawała ze słomy makowej i miała znacznie słabsze działanie od "kompotu".
Ruchy hippisowskie, szary świat PRL-u - przyczyn brania i uzależniania się od narkotyków było wiele. Był też ruch, aby temu zapobiec. W 1978 r. w Głoskowie na Mazowszu otwarto pierwszą placówkę MONARu. Dziś jest ich w całej Polsce 157.