Przypomnijmy, że USA – obawiając się, że wojna z Japonią potrwa znacznie dłużej – same prosiły Rosjan o przejęcie kontroli nad północną Koreą. Stanom Zjednoczonym chodziło po prostu o zapewnienie tymczasowej administracji w jednej z japońskich kolonii.
Sowieci widzieli sprawy inaczej, chociaż ich zamierzenia od początku zdawały się być skazane na porażkę: Korea leżała daleko od Moskwy, nikt nie słyszał tam dotąd o komunizmie, nie istniały żadne partie robotnicze, a ludność była przywiązana do rasowej, faszystowskiej wizji świata, skutecznie wpojonej przez Japończyków.
Nawet wśród Polaków – którzy doskonale pamiętali wojnę z bolszewikami sprzed dwudziestu pięciu lat – komunizm padł w 1945 roku na podatniejszy grunt. No ale zacznijmy od początku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bolszewickie danie (znaczy państwo) w pięć minut
Sowieci nie tracili czasu. Już w sierpniu 1945 roku zajęli terytorium Korei Północnej, a swoją główną bazę ulokowali w starożytnym mieście Pjongjangu (Phenianie). Momentalnie utworzyli koreańską Partię Pracy, przenosząc na nią własność wydawnictw, drukarni i stacji radiowych.
We wrześniu ukazał się pierwszy numer partyjnego organu ("Rodong sinmun"), a w październiku zaczęła nadawać telewizja. W pierwszej transmisji ukazano – a jakże! – stołeczny wiec na cześć sowieckich wyzwolicieli.
Wszystko toczyło się według planu, który doskonale działał w Środkowo-Wschodniej Europie. Jak to ujął B.R. Myers, autor książki "Najczystsza rasa. Propaganda Korei Północnej":
władze radzieckie zarządziły "rewolucję ludu" (…). Pierwszym jej etapem była koalicja między komunistami i innymi siłami, potem następowała pseudokoalicja, w której karty rozdawali komuniści, a po niej etap ostatni – monolityczny reżim (s. 25).
Wódz z przypadku
Pojawił się tylko jeden problem: w Korei nie było kompletnie nikogo, kto mógłby poprowadzić taką rewolucję. Z braku lepszego kandydata postawiono na dość przypadkowego koreańskiego żołnierza, który spędził całą wojnę w Związku Radzieckim: niejakiego Kim Ir Sena. Jak się miało wkrótce okazać, nie był to najlepszy pomysł.
Wbrew północnokoreańskiej propagandzie Kim Ir Sen wcale nie walczył w Korei z Japończykami. Tak naprawdę od 1941 r. przebywał w ZSRR, gdzie dowodził ledwie batalionem swoich rodaków. Przeszedł tam też roczny kurs w szkole NKWD. Na ilustracji plakat propagandowy przedstawiający Kim Ir Sena, wraz z żoną i małym synkiem podczas ataku na japońskie pozycje.
Kim Ir Sen, wbrew tworzonym później mitom, nie dowodził nigdy partyzantami i nie walczył w Korei przeciwko "japońskiemu okupantowi". Urodził się wprawdzie w Pjongjangu, ale szybko wyruszył na północ, gdzie dołączył do chińskich oddziałów Mao Zedonga.
Wsławił się nawet atakiem na japoński posterunek w 1937 roku, ale trudno powiedzieć by walczył w ten sposób za Koreę. Zresztą nie zapisał już na swoim koncie kolejnych sukcesów, bo II wojnę światową przesiedział w rolniczym miasteczku daleko od frontu. Co ważniejsze, nie był ani człowiekiem szczególnie inteligentnym ani wyedukowanym.
B.R. Myers ujął to nawet dosadniej. Jego zdaniem Kim Ir Sen był z pewnością najmniej wykształconym ze wszystkich przywódców w świecie socjalistycznym (s. 26). Szkołę opuścił w wieku siedemnastu lat i choć później przeszedł roczny kurs oficerski w Związku Radzieckim, to nie wydaje się, by wiele z niego wyniósł, licząc, że słabo znał rosyjski.
Po latach pewna niemiecka tłumaczka, pracująca dla niego podczas wizyty w Berlinie Wschodnim, wspominała że koreański wódz zrobił na niej wrażenie człowieka, który nigdy w życiu nie przeczytał żadnej poważnej książki (s. 26).
Oczywiście historia uczy, że inteligencja wodza to tak naprawdę sprawa drugorzędna – ważne by jego adiutanci i doradcy znali się na rzeczy. Tymczasem w Korei nikt się na tej rzeczy nie znał: poszukiwanie ludzi, którzy mieliby pojęcie o marksizmie-leninizmie czy walce klas przypominało grzebanie w stogu siana za igłą.
Przyspieszony kurs ideologiczny dla członków Partii Pracy przeprowadzono dopiero w 1948 roku, czyli trzy lata po rozpoczęciu "ludowej rewolucji"! Wtedy na nadanie Korei Północnej (od września: Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej) właściwego kursu było już za późno.
Komunistyczny… faszyzm?
Z braku własnych specjalistów Kim Ir Sen oddał aparat propagandy w ręce… tych samych ludzi, którzy pracowali w nim pod okupacją japońską.
Nic dziwnego, że wszelkie komunistyczne slogany (o walce klas, typowości, socjaliście, socrealizmie itd.) pełniły wyłącznie rolę fasady: w rzeczywistości stworzono nacjonalistyczny, rasowy i wręcz faszystowski system ideologiczny, zgodnie z którym Koreańczycy to najdoskonalsza i najczystsza rasa na świecie, otoczona przez ludzi niedoskonałych moralnie.
Efekty zaczęły wychodzić na jaw jeszcze przed wojną koreańską z lat 1950-1953. Wystarczyło, że Armia Czerwona wycofała się z półwyspu (w 1948 roku), a kult Kim Ir Sena przyćmił uwielbienie dla samego Stalina – imieniem wodza nazwano uniwersytet, z jego rodzinnej wioski uczyniono narodowe sanktuarium, a w co drugim mieście wznoszono mu pomniki.
Wojna o dziwo niewiele tu zmieniła: wprawdzie Kim Ir Sen stał się jeszcze bardziej uzależniony od Sowietów i Chińczyków, ale zamiast bić wiernopoddańcze ukłony coraz bardziej izolował swój kraj.
Oficjalnie wciąż dziękował władzom radzieckim (mówił nawet, że kochać ZSRR oznacza kochać Koreę), ale w latach 50. wyraźnie ograniczono liczbę dzieł tłumaczonych z języków obcych oraz całkowicie zakazano wystawiania radzieckich sztuk teatralnych. Wszelkie sukcesy przedstawiano w propagandzie wewnętrznej jako dokonania Koreańczyków nie korzystających z żadnej pomocy zagranicznej.
O sojusznikach z ZSRR pisano jako o ludziach może i pomocnych, ale poślednich moralnie i rasowo niedoskonałych. Jak relacjonuje w swojej książce B.R. Myers: Podkreślano czystość koreańskiej krwi. Kobiety, które wychodziły za mąż za pracowników organizacji humanitarnych ze wschodniej Europy oskarżano o "zdradzenie rasy". Każdy, u kogo dostrzeżono emocjonalne więzi ze światem zewnętrznym stawał się podejrzany (s. 35).
To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. W końcu większość państw bloku wschodniego z pewną rezerwą spoglądała na sąsiadów (np. Polska na NRD). Prawdziwy obraz sytuacji w Korei – która nijak nie przypominała państwa komunistycznego – wyłania się dopiero z relacji obcokrajowców, którzy odwiedzali ją, przywożąc pomoc humanitarną i gospodarczą. B.R. Myers pisze dalej:
Wschodnioeuropejscy dyplomaci (…) donosili o ksenofobii w Pjongjangu. Niektórzy spotkali się z wyzwiskami i obrzucaniem kamieniami przez dzieci na ulicy.
Koreańczycy czy Koreanki, którzy wiązali się z Europejczykami, byli zmuszani do rozwodu – w przeciwnym razie przepędzano ich ze stolicy (wschodnioniemiecka ambasada w wewnętrznych pismach porównywała te praktyki do praktyk nazistowskich Niemiec).
Radziecka żona koreańskiego obywatela została pobita do nieprzytomności przez policję prowincjonalną, kiedy usiłowała dotrzeć do Pjongjangu. W 1965 r., kiedy czarnoskóry ambasador Kuby w KRLD pokazywał żonie oraz kubańskim lekarzom miasto, miejscowi otoczyli ich samochód, uderzając weń czym popadnie i obrzucając pasażerów rasistowskimi epitetami (s. 36).
Taki właśnie reżim do początku lat 90. był dotowany przez Związek Radziecki i demoludy (w tym Polskę!). Dodajmy, że ten sam reżim do dzisiaj określany jest mianem komunistycznego i stalinistycznego. A to chyba pewne nieporozumienie.
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o książkę B.R. Myersa "Najczystsza rasa. Propaganda Korei Północnej" wydaną przez PWN
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.