Historię pana Artura, który zgłosił się przed kilkoma dniami do Przychodni Rejonowej w Sieniawie, w województwie nowotarskim, opisuje Gazeta Wyborcza. Mężczyzna przyszedł do ośrodka, by umówić wizytę u swojej schorowanej i leżącej babci.
Jak relacjonuje mężczyzna, w trakcie oczekiwania na swoja kolej słyszał "krzyki i niemiłe słowa" dochodzące z zamkniętego gabinetu, a wychodzące po wizycie pacjentki były roztrzęsione. O przyczynach takiej sytuacji przekonał się chwilę później na własnej skórze.
Czytaj także: W Zakopanem nie nadążają. "Nie wiemy, o co chodzi"
Najpierw lekarz krzyczał, że rodzina ma przywieźć babcię do przychodni, gdy mężczyzna zaczął tłumaczyć, że 92-latka ze względu na swój wiek nie jest w stanie dotrzeć na miejsce, ten kazał mu... zamówić teleporadę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdy powołałem się na prawo pacjenta do wizyt domowych, lekarz wpadł w furię i krzyczał wniebogłosy, że on jest w tym gabinecie na kontrakcie, zaraz kończy pracę, nie zastępuje żadnego lekarza z Sieniawy i że mamy się wynosić - relacjonuje mężczyzna na łamach Gazety Wyborczej.
Czytaj także: Na Podhalu taniej niż nad morzem? "Ceny znacznie niższe"
Mężczyzna zażądał rozmowy z dyrekcją placówki, a ta szybko zorganizowała wizytę medyczną dla jego babci, zapewniła też, że zajmie się sprawą nerwowego lekarza.
To jest niewiarygodne, że we współczesnej służbie zdrowia wciąż się zdarzają przypadki takich medyków, którzy za nic mają przysięgę Hipokratesa i podstawowe prawa pacjentów - skarży się na łamach GW mężczyzna.
I dodaje, że inni pacjenci potwierdzają, że zachowanie lekarza, który od lat jest ordynatorem Oddziału Wewnętrznego Szpitala Miejskiego w Rabce-Zdroju nie zmienia się od lat.