Prezydent Francji Emmanuel Macron ogłosił w środę, że zdecydował się "otworzyć strategiczną debatę" na temat ochrony europejskich sojuszników poprzez francuskie odstraszanie nuklearne. Zastrzegł jednak, że decyzje dotyczące broni nuklearnej pozostaną w rękach prezydenta Francji.
Odstraszanie nuklearne. Francja zastąpi USA? "Nie jest realne w tym momencie"
Brytyjski "The Telegraph" poinformował, że Francja ma rozważać rozmieszczenie w Niemczech samolotów zdolnych przenosić broń jądrową. Pytanie jednak, czy Paryż byłby gotowy uczynić to samo w stosunku do państw na wschodniej flance NATO, takich jak Polska czy kraje bałtyckie. Artur Kacprzyk, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, ekspert w dziedzinie odstraszania nuklearnego uważa, że taki scenariusz "nie jest realny w tym momencie".
Stałby się bardziej prawdopodobny, gdyby USA wycofały się z NATO lub stały się całkowicie niewiarygodne jako sojusznik. Wtedy możliwe, że Francja spróbowałaby chociaż częściowo zapełnić po nich lukę w wymiarze odstraszania, w tym właśnie jeśli chodzi o rozmieszczanie części arsenału nuklearnego u sojuszników. Nie sądzę, żeby Francja chciała zastąpić w tym wymiarze USA, ale komunikuje, że trzeba lepiej uzupełniać Amerykanów w odstraszaniu, a z czasem USA mogą się wycofać z Europy i potrzebny będzie "plan B" - komentuje Artur Kacprzyk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak dodaje, Francja już od 2020 roku zaprasza sojuszników do dialogu na temat nuklearnego odstraszania. Paryż już w latach 60. XX wieku pozyskał broń jądrową, nie wierząc w gwarancje Amerykanów. Chciał także zademonstrować w ten sposób swoją niezależność. Artur Kacprzyk zwraca uwagę, iż "Francja od dawna sygnalizuje, że jej nuklearne odstraszanie może chronić nie tylko ją", jednak istnieje spór polityczny co do jednoznacznej sygnalizacji strategicznej wobec przeciwnika.
Natomiast po ostatnim wystąpieniu Macrona widać, że francuskie podejście stopniowo się zmienia. Wynika to z narastających od objęcia urzędu przez Donalda Trumpa obaw o sojuszniczą wiarygodność USA, agresywności Rosji, ale i rosnącego zainteresowania sojuszników francuską ofertą - zauważa ekspert PISM.
Propozycja dla Polski. "Temat był poruszany"
Nasz rozmówca wskazuje, że choć dyslokacja broni nuklearnej nie wchodzi na ten moment w grę, to jednak można wdrożyć zmiany co do form sygnalizowania odstraszania. Artur Kacprzyk wymienia takie rozwiązania jak "udział sojuszniczych sił konwencjonalnych we francuskich ćwiczeniach jako wsparcie dla francuskich samolotów zdolnych do przenoszenia broni jądrowej, czy regularna obecność tych maszyn Francji na sojuszniczych terytoriach i niebach". Debata na temat odstraszania nuklearnego jest także okazją do zacieśnienia współpracy z sojusznikami europejskimi, w tym Polską.
Zaproszenie Macrona do debaty jest skierowane do wszystkich europejskich sojuszników Francji, a więc i Polski. Wygląda na to, że temat ten był już zresztą poruszany w rozmowach dwustronnych na najwyższym szczeblu. Około roku temu prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk wyrażali po spotkaniach z Macronem zainteresowanie rozmową z Francją na temat jej nuklearnego odstraszania. I warto na ten temat rozmawiać - podkreśla Artur Kacprzyk.
Dostrzega jednak kilka problemów. Po pierwsze, francuski arsenał nuklearny nie byłby tak wiarygodny, jak amerykański, bo jest zdecydowanie bardziej skromny. - Większość francuskich sił nuklearnych jest przeznaczona do obrony samej Francji. A dokładnie do zmasowanej odpowiedzi na atak, który zagroziłby fundamentalnie jej bezpieczeństwu - mówi nasz rozmówca. Dodaje również, że Amerykanie są lepiej przygotowani do ograniczonej odpowiedzi na ewentualny rosyjski atak, który także miałby charakter ograniczony. To oznacza, że Kreml użyłby na początek kilku głowic, by zastraszyć NATO. Ekspert wskazuje jednak, że oferta Francji ma jeden istotny atut.
Im więcej mamy gwarancji bezpieczeństwa tym lepiej dla nas – i tym większe ryzyko dla Rosji związane z atakiem na nas. Ponadto gdyby Amerykanie faktycznie wycofali się z Europy, to zwiększenie roli francuskich i brytyjskich sił nuklearnych byłoby najszybszym sposobem na spróbowanie przynajmniej częściowego zapełnienia luki po USA w nuklearnym odstraszaniu - podkreśla Artur Kacprzyk.
Co z Ukrainą? "Macron forsuje propozycję"
Nadal jednak palącym problemem dla Europy jest wojna w Ukrainie. To ona determinuje fakt, iż sojusznicy na wschodniej flance czują zagrożenie ze strony rosyjskiego imperializmu. Dodatkowo Donald Trump sam często powiela narrację Kremla. Nie chce także zaoferować Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa w postaci obecności wojsk amerykańskich.
Tymczasem to właśnie Emmanuel Macron po słynnym spotkaniu przywódców 25 krajów w lutym 2024 roku w Paryżu stwierdził, że "nie można wykluczyć" wysłania wojsk z Europy na Ukrainę. Temat rozgrzewa media, bowiem pozostaje pytanie, które z państw wyraziłoby chęć wysłania swoich sił.
Nie jest tajemnicą, że prezydent Macron wraz z Brytyjczykami forsuje propozycję wysłania wojsk na Ukrainę. Gdyby powstała jakakolwiek misja, udział państw nuklearnych byłby kluczowy. To zwiększałoby dla Rosji ryzyko wznowienia agresji na Ukrainę, bo atak na żołnierzy państw nuklearnych zawsze wiązałby się z jakimś ryzykiem, że sytuacja wyeskaluje i dojdzie do użycia broni jądrowe - mówi Artur Kacprzyk.
Wedle nieoficjalnych informacji Zachód miałby rozważać wysłanie około 30-40 tys. żołnierzy. Patrząc na to, ilu wojskowych jest zaangażowanych obecnie na froncie, nie jest to imponująca liczba. Jednak już sama ich obecność musiałaby zostać uwzględniona w kalkulacjach Władimira Putina.
Obecnie dyskutowana europejska misja wojskowa miałaby mieć przede wszystkim znaczenie symboliczne, a wojskowo mogłaby odciążać Ukraińców tylko punktowo. Chodziłoby głównie o to, że atak na te siły europejskie wiązałby się z ryzykiem włączenia się do walki zachodniego lotnictwa, a może i – w skrajnym przypadku – sił nuklearnych - twierdzi ekspert PISM.
Zdaniem eksperta PISM nie można się spodziewać, iż francuski parasol atomowy obejmie Ukrainę.
Oferta Macrona jest skierowana do sojuszników Francji, a Ukraina nim nie jest. Nie jest członkiem NATO, ani UE i Francja nie ma wobec niej zobowiązania do obrony. Niemniej cała inicjatywa byłaby znacznie bardziej wiarygodna, gdyby udział w niej chciały wziąć USA, dysponujące o wiele większym potencjałem konwencjonalnym i nuklearnym - podkreśla.
Na razie nic jednak nie wskazuje na to, by Donald Trump chciał cokolwiek gwarantować Ukrainie. Mało tego, stara się wymusić większe zaangażowanie Europie. Rosja z kolei mówi wprost, że nie życzy sobie wojsk europejskich w Ukrainie. Siergiej Ławrow wyraził wprost, że taki krok oznaczałby oficjalne zaangażowanie NATO w wojnę.
Mimo tego nowa sytuacja otwiera Francji szanse na zostanie liderem w kwestii europejskiego bezpieczeństwa. Paryż już próbuje zastąpić USA, wysyłając dane wywiadowcze do Kijowa. Eksperci w swoich raportach wskazują jednak, że nadal potencjał państw Europy jest niewielki, stąd nie może dziwić fakt, że Ursula von der Layen zapowiedziała plan militaryzacji UE. Ma on kosztować nawet 800 mld euro.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.