Do zdarzenia doszło w lutym tego roku. Policja bostońska otrzymała zgłoszenie o uzbrojonym człowieku w okolicach szpitala Brigham and Women’s Hospital.
Funkcjonariusze natychmiast przybyli na miejsce. Jeden z nich wyciągnął broń. Mężczyzna stojący pod szpitalem również wyciągnął pistolet i strzelił. Policjant oddał strzał, a następnie potknął się i przypadkiem ponownie strzelił, trafiając domniemanego napastnika w oko.
Okazało się, że postrzelony mężczyzna to szpitalny woźny Juston Root. Próbowała mu pomóc ratowniczka, ale policjanci jej nie pozwolili. Ranny upadł na ziemię, a w tym czasie funkcjonariusze zaczęli do niego strzelać. W ciągu 3 sekund oddano 31 strzałów.
W trakcie dochodzenia wyszło na jaw, że policja miała wyłączone kamery na mundurach. Ponadto zaraz po oddaniu strzałów zaczęli w wulgarny sposób komentować śmierć woźnego, mówiąc m.in. "Tak, zabiłem tego sku...na" i "opróżniłem na niego swój magazynek".
Broń, którą miał Root okazała się być plastikowym pistoletem do paintablla. Mężczyzna był leczony psychiatrycznie, miał chorobę afektywną dwubiegunową i zaburzenia schizoafektywne i właśnie dlatego nosił ze sobą pistolet.
To rodzina zabitego wniosła oskarżenie. Śledztwo, które przeprowadzone po zdarzeniu przez prokuraturę miało wykazać, że oddanie strzałów przez policjantów było uzasadnione.
Czytaj także:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.