Osób w kryzysie bezdomności przybywa w stolicy polskich Tatr alarmuje "Gazeta Wyborcza", a siostry wydające obiady w Kuchni św. Brata Alberta przy ul. Nowotarskiej szacują, że dziennie przychodzi do nich około stu osób w potrzebie.
Niektórzy z nich, zanim tu trafili, byli właścicielami mieszkań na Krupówkach, mieli rodziny, dzieci i pracę. Kiedyś pracy było tutaj dużo. Ale na bezdomność nakładają się różne sytuacje. Dzisiaj jest się fajnym, zdrowym, pracowitym człowiekiem, a za chwilę wszystko może zniknąć. Pojawia się problem zdrowotny lub niemożliwe do spłaty kredyty - opowiada w rozmowie z GW siostra Agnieszka, kierowniczka obiektu.
Zapytani o powód swojej sytuacji mężczyźni w rozmowie z dziennikarzem zdają się być pogodzonymi ze swoim losem. Żalą się, że są niewidzialni dla turystów i mieszkańców, którzy traktują ich jak powietrze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zwracają też uwagę na jedną rzecz, rozprawiając się przy okazji z pokutującym w społeczeństwie mitem na temat przyczyn bezdomności.
"Praca szuka człowieka"? Guzik prawda, byłem, pytałem, odprawili mnie z kwitkiem.
Nie trzeba długo myśleć, co zrobić, aby przestać być bezdomnym. Wystarczy znaleźć pracę. A żeby znaleźć pracę, trzeba jakoś wyglądać. Na Krupówkach pełno jest ogłoszeń "praca szuka człowieka" i że zatrudnią kogokolwiek -zauważa jeden z mężczyzn.
Ale zaraz po tym dodaje: "Guzik prawda, byłem, pytałem, odprawili mnie z kwitkiem. Trzeba być wykąpanym, mieć świeże ciuchy i umyte zęby. A kto takiego jak ja przyjmie do pracy?"
Ale siostry z Kuchni św. brata Alberta przekonują, że wystarczy zmiana optyki. "Przede wszystkim chcemy zwrócić uwagę, aby ludzie nie odwracali głowy od takich osób. Nie bójmy się zapytać, czy potrzebują pomocy" - podkreślają na łamach GW.