Krzyki, płacz, lament, odgłosy bicia i alkohol - tak ma wyglądać codzienność w jednym z mieszkań we wsi Dretyń w powiecie bytowskim (woj. pomorskie). Tamtejsi mieszkańcy biją na alarm i twierdzą, że za ścianą dzieje się wiele złego. O sprawie napisał lokalny portal miastko24.pl.
Mieszkańcy mówią o "horrorze za drzwiami". Płacz dzieci słychać przez ścianę
W mieszkaniu, co do którego obawy mają mieszkańcy Dretynia, mieszkać ma ok. 60-letnia kobieta z młodszym o prawie 20 lat konkubentem oraz dwie niepełnosprawne córki. To właśnie płacz dziewczynek zza ściany mają słyszeć sąsiedzi.
Przed kilkoma tygodniami w budynku interweniowała policja, po czym doszło do odkręcenia gazu we wspomnianym mieszkaniu i groźby wysadzenia całego bloku w powietrze. "Ludzie mają dość. Proszą o pomoc. Ich zdaniem sprawa ta żywo przypomina głośną historię zamordowanego Kamila z Częstochowy" - napisał portal miastko24.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Zapomniałam wyłączyć gaz i to było niechcący - powiedziała ok. 60-letnia kobieta, co do której nieufni są pozostali mieszkańcy wsi. Dodała, że "zakochała się" w swoim konkubencie, ale "nie straciła rozumu".
Mieszkańcy na potwierdzenie swoich słów nagrali niektóre awantury. Na udostępnionych filmach faktycznie słychać płacz dziecka i wulgaryzmy. - Póki tego gościa tu nie było, to nic się nie działo. Były krzyki, ale nie tyle. Dało się to wytrzymać, ale teraz nie - powiedziała pani Danuta, mieszkanka bloku.
- Dziewczyna krzyczała, wybiegła z płaczem, wręcz szlochem na balkon. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wołała "ratunku, ratunku". Nie wiedziałam, co robić - czy wołać policję, czy nie. Wyszłam na balkon i chciałam zapytać, co się dzieje. Jednak w tym momencie matka wzięła ją za fraki i wciągnęła do środka. Ten chłopak musiał zrobić im jakąś krzywdę - powiedziała kolejna z mieszkanek.
Sprawę zna miejscowa opieka społeczna, która poinformowała też prokuraturę. - Ja się w dzień zamykam. Jestem sama, bo nie chcę mieć siekiery ani noża w drzwiach - dodała pani Danuta.
- Jestem zbulwersowana, że im się pomaga. Pieniądze z wszystkich stron, robactwo było w chałupie trzy dni i była dezynfekcja na koszt państwa, z naszych podatków - stwierdziła kolejna z mieszkanek bloku. - Coś niech zrobi państwo, żeby te dziewczyny nie miały krzywdy. One nie są szkodliwe dla nas, ale żeby one mogły żyć normalnie - powiedziała inna z lokatorek.
- To nie jest prawda. Przyjechałem remont zrobić, a pani Basia chciała, żebym został. Ja nie terroryzuję, nikomu nic złego nie zrobiłem. Może sąsiedzi nie chcą, żebym tu mieszkał. Nie wiem, o co tu chodzi. Nigdy nic nikomu nie zrobiłem - odpowiedział na zarzuty pan Kamil.
Mężczyzna potwierdził też, że raz został zabrany przez policję, bo nie chciał tworzyć problemów. - Jestem niesłusznie oskarżany - dodał i potwierdził, że w przeszłości był karany przez sąd, ale nie chciał zdradzić szczegółów swoich wcześniejszych wybryków.
Czytaj także: Sąd zadecydował ws. matki i ojczyma Kamilka