Mark Smith ostatni raz był widziany żywy, kiedy wchodził do morza. 61-latek zrobił to wbrew radom miejscowych, którzy nalegali, aby jak najszybciej wyszedł, ponieważ grozi mu niebezpieczeństwo.
Mówiliśmy temu mężczyźnie, aby nie wchodził do morza. Krzyczeliśmy: "Nie wchodź do wody!". Mimo tego szedł dalej – wspomina jeden ze świadków w rozmowie z dziennikiem "The Sun".
Przeczytaj także: Bogacz z Jordanowa oskarżony o próbę poczwórnego zabójstwa
Nie żyje milioner i biznesmen. Jak zmarł Mark Smith?
Obawy świadków zdarzenia okazały się zasadne – Mark Smith został porwany przez silny prąd morski. 61-latek wołał o ratunek, jednak na próżno. Zanim ktokolwiek zdążył udzielić mu pomocy, pojawiła się wysoka fala i milioner zniknął pod powierzchnią wody.
Kiedy zdał sobie sprawę, że ma kłopoty, zaczął wołać o pomoc, ale nikt nie zdołał go ocalić. Zdrowy rozsądek podpowiadałby, aby tam nie wchodzić – relacjonuje świadek ("The Sun").
Na Barbados ruszyły poszukiwania 61-latka. Było już jednak za późno – z morza wyłowiono zwłoki milionera. Ciało zidentyfikowali jego przyjaciel oraz partner w interesach.
Mark Smith był właścicielem kilku firm budowlanych. Przed przeprowadzką mieszkał w wartej 1,6 mln funtów posiadłości w Sheffield w północnej Anglii. Zdecydował się na wyjazd z kraju po rozwodzie z żoną. Na Barbados towarzyszyła mu nowa partnerka. Sąsiedzi wspominali milionera jako bardzo życzliwego mężczyznę.
Był naprawdę miłym facetem. Zrobiłby wszystko dla każdego. Ten dom był jego dumą i radością – opisał zmarłego sąsiad ("The Sun").