Zyta Michalska po wielkanocnym śniadaniu w 1994 roku wyszła na spacer do lasu w Mikuszewie (woj. wielkopolskie). 20-latka jednak nigdy nie wróciła do domu. Jej śmierć przez 27 lat była owiana tajemnicą.
Ciało młodej kobiety znaleziono w lesie. Miała zsunięte ubrania. Sekcja zwłok wykazała, że udusiła się ściółką leśną, która dostała się jej do gardła, gdy oprawca po dotkliwym pobiciu ciągnął ją półprzytomną po ziemi.
Sprawa trafiła do archiwum x. Jednak technologia po latach poszła do przodu na tyle, by móc jeszcze raz przebadać dowody. DNA wskazało na Waldemara B., który mieszkał z rodziną w pobliskiej wsi. W grudniu ubiegłego roku został zatrzymany i postawiono mu zarzuty.
Przyznał się do winy. Zdemaskowanie miało przynieść mu w końcu spokój. Sprawa jest w toku, a przed sądem stanęła jego żona, Dorota B., z którą ślub wziął 23 lata temu. Poznać się mieli kilka miesięcy po dokonaniu zbrodni. Kobieta myślała do tej pory, że zna męża na wylot. Dopiero w grudniu zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliła. Owocem miłości tej pary są dwie córki - jedna ma 19, druga 16 lat.
Nigdy nie był agresywny. Ani w stosunku do mnie, ani wobec dzieci - mówiła Dorota B. w sądzie, cytowana przez "Fakt".
To on utrzymywał rodzinę, bo ja nie pracowałam, dbał o nas.
Mówiła żona oskarżonego. Zatrzymanie męża w grudniu ubiegłego roku było dla niej szokiem.
Nie znałam sprawy zabójstwa Zyty Michalskiej. Nie mogę uwierzyć, że mąż to zrobił - mówiła żona Waldemara B.
Kobieta i jej córki nie chcą zrywać kontaktu z Waldemarem B. Jak podaje "Fakt", mają regularnie pisać do siebie listy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.