Szokujący incydent zdarzył się w biały dzień. Dziennikarze "EB" skontaktowali się ze świadkiem niecodziennych scen. Z relacji tej osoby wynika, iż pracownicy zakładu pogrzebowego pozostawili dwie trumny zupełnie bez nadzoru na cmentarnym trotuarze. Obok nich nie było ani karawanu, ani załogi. Po trumny wrócono dopiero kilkanaście minut później.
Czytaj więcej: Rosjanie wyrzucili Polkę. "Jestem w dalszym ciągu w szoku"
Co istotne, na tym cmentarzu zlokalizowana jest chłodnia. Zdaniem świadka niebawem miał się odbyć pogrzeb bądź pogrzeby, bowiem trumien było więcej. Według relacji, której udzielił on w rozmowie z "EB", załoga wsadziła do samochodu kilka trumien i zaczęła wywozić je z cmentarza. W tym czasie na chodniku pracownicy pozostawili jeszcze dwie z nich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pozostali pracownicy prawdopodobnie na chwilę weszli do chłodni. W tym czasie trumny zostały jakby pozostawione same sobie. To znaczy: leżały na chodniku z kostki brukowej. Wokół nie było żywej duszy. Wreszcie po kilkunastu minutach personel firmy, organizującej pochówek, wrócił z chłodni na miejsce i zajął się trumnami - mówił świadek zdarzenia dla "Expressu Bydgoskiego".
Trumny leżały na chodniku. Świadek zrobił zdjęcia
Jak twierdzi świadek, który wszystko udokumentował na zdjęciach, pracownicy zakładu złamali przepisy dotyczące godnego traktowania zwłok. Przypomnijmy, że reguluje je Ustawa z dnia 31 stycznia1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Zdaniem świadka załoga naruszyła zasady: poszanowania zwłok oraz bezpieczeństwa sanitarnego.
Od momentu zgonu aż do pochowania, ciało zmarłego powinno być przechowywane w taki sposób, aby nie mogło powodować szkodliwego wpływu na otoczenie. Zwłoki trzeba umieścić w tzw. miejscu możliwie chłodnym, a więc w chłodni i zabezpieczyć je przed ewentualnym uszkodzeniem. Wszystko musi odbywać się z poszanowaniem nieboszczyka. W tym przypadku dwie trumny leżały na bruku, a wokół nie było osoby, która chociaż pilnowałaby je. Tym samym to dowód na brak szacunku dla zmarłych - dodał świadek.
Czytaj więcej: Przyjął księdza po kolędzie. Jest ateistą
Jak można przeczytać na stronie "EB", dziennikarze serwisu usiłowali skontaktować się z owym zakładem cmentarnym, ale niestety nie udało im się to. Załoga skutecznie unika jakichkolwiek odpowiedzi. - Na pytania wysłane do jego biura nie dostaliśmy odpowiedzi w sugerowanym terminie. A pytaliśmy, w jakich okolicznościach doszło do zdarzenia i dlaczego. Pracownica przedsiębiorstwa, gdy poprzednio telefonowaliśmy, odpowiedziała nam, że jej szefa nie ma i w najbliższym czasie go nie będzie - czytamy na stronie "Expressu Bydgoskiego".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.