Do tego potwornego zdarzenia doszło przed weekendem pod Wrocławiem. Pan Artur, który jest zapalonym motorowodniakiem, opisał cały incydent na Facebooku, ku przestrodze innych osób z podobną pasją.
Naprężona żyłka na Odrze. Nie dało się jej zauważyć
Feralnego dnia mężczyzna wybrał się na Odrę, by popływać na swoim skuterze wodnym. Płynął spokojniejszym odcinkiem rzeki, między miejscowościami Uraz i Wały. Wybrał miejsce nieco oddalone od osób wypoczywających nad wodą, by móc trochę przyspieszyć.
Szeroko, spokojnie, więc prędkość była zacna, ale dopuszczalna. Odległość od brzegu co najmniej kilkanaście metrów, jechałem w pasie drogi wodnej - czytamy w poście mężczyzy na Facebooku.
Wtedy stało się coś przerażającego. Pan Artur nagle poczuł dziwne, niespodziewane uderzenie w twarz. Po nim przyszedł intensywny ból. Okazało się, że nadział się na przeźroczystą, kompletnie niewidoczną z daleka żyłkę, prawdopodobnie wędkarską.
Linka zaczęła przesuwać się po boku twarzy, opierając się na szczęce, ale na szyi wchodziła coraz głębiej. Udało się ją zrzucić - pisze poszkodowany.
Pan Artur miał dużo szczęścia w nieszczęściu. Z wydarzenia wyszedł z dużą raną, rozciągającą się od karku po nos. Zapewne pozostanie po niej trwała blizna, jednak mogło być jeszcze gorzej. "Chyba dekapitacja była bliska, lub ścięcie nosa, ucha, wargi, oka" - wyjaśnia mężczyzna.
Celowo założona pułapka, czy zapominalstwo wędkarzy?
Mężczyzna starał się ustalić, kto mógł umieścić tak niebezpieczny obiekt w poprzek uczęszczanej drogi wodnej. Trop poprowadził go do wędkarzy, łowiących na Odrze sumy. Podobno niektórzy z nich "wywożą grubą żyłkę na przeciwległy brzeg w poprzek rzeki, po czym naciągają ją na jakiś masztach i zostawiają".
Teraz mężczyzna przestrzega innych żeglarzy i motorowodniaków. Nadzianie się na taką niemal niewidoczną, naprężoną żyłkę może być naprawdę niebezpieczne. "Uważajcie, szczególnie na odcinku z Urazu do Brzegu, ale pewnie takie pomysły zdarzają się wszędzie" - podsumowuje.