Porozumienie paryskie zakłada zatrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Najnowsze badanie wskazuje jednak, że wzrost temperatury na Ziemi nawet o 1,5 stopnia może spowodować przekroczenie aż sześciu punktów krytycznych w systemie klimatycznym. Badanie przeprowadził zespół badawczy pod przewodnictwem Davida McKay'a z Uniwersytetu Sztokholmskiego oraz Uniwersytetu w Exter, a jego wyniki opublikowano w periodyku naukowym "Science". W pracy zebrano dane wykorzystywane przy analizach klimatycznych od 2008 roku.
Wskazane sześć punktów krytycznych możemy przekroczyć w bardzo bliskiej przyszłości, bo przy ociepleniu klimatu już o ok. 1,5 st. Celsjusza. Wcześniej byliśmy przekonani, że ten moment jest dalej. Najnowsze dane pokazują jednak, że istnieje poważne niebezpieczeństwo uruchomienia tych dodatnich sprzężeń zwrotnych, które będą samodzielnie napędzać dalej globalne ocieplenie już niezależne od naszych emisji – mówi w rozmowie z o2.pl prof. Szymon Malinowski, dyrektor Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego i przewodniczący zespołu doradczego ds. kryzysu klimatycznego przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk.
Sześć punktów krytycznych. "Efekty będą odczuwalne na całej kuli ziemskiej"
Punkty krytyczne zostały jakiś czas temu zdefiniowane przez badaczy wchodzących w skład działającego pod egidą ONZ Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC). W najnowszej pracy naukowcy wskazali aż sześć takich punktów, które "prawdopodobnie" zostaną przekroczone. Są to:
- topnienie lądolodu na Grenlandii,
- zapadnięcie się pokrywy lodowej Antarktyki Zachodniej,
- załamanie cyrkulacji prądów oceanicznych w rejonie polarnym Północnego Atlantyku,
- obumieranie raf koralowych na niskich szerokościach geograficznych,
- rozmarzanie wiecznej zmarzliny na półkuli północnej,
- zmniejszenie pokrywy lodowej na Morzu Barentsa.
Choć część tych problemów wydaje się odległa, prof. Malinowski przekonuje, że mogą one dotknąć każdego z nas. – Wbrew pozorom niszczenie raf koralowych ma efekty odczuwalne na całej kuli ziemskiej – zaznacza w rozmowie z o2.pl.
To bowiem właśnie w nich kwitnie najbujniejsze życie, a ludzie czerpią przecież z oceanów jedzenie. W momencie, kiedy w jednym miejscu spadają możliwości produkcji żywności, to odbija się na rynku żywnościowym na całym świecie – podkreśla prof. Malinowski.
Z przedstawionej przez badaczy mapy wynika, że największy problem dla mieszkańców Europy może stanowić zmniejszenie pokrywy lodowej na Morzu Barentsa. Dyrektor Instytutu Geofizyki UW zwraca uwagę, że na biegunie północnym znajduje się ocean, który zimą zamarza. Jeżeli tak się nie stanie, cały obszar będzie w trakcie dnia polarnego pochłaniał promieniowanie słoneczne, zamiast je odbijać.
Lód na Morzu Barentsa ma także bardzo duże znaczenie dla pogody w naszej części świata. Kiedy nie ma tam pokrywy lodowej, to nie napływa do nas stamtąd zimne powietrze. Jesień i zima są cieplejsze, jest mniejsza szansa na długotrwałą pokrywę śnieżną zasilającą wody gruntowe wiosną – wyjaśnia prof. Szymon Malinowski.
Ekspert zwraca też uwagę także na fakt, że w przypadku półkuli północnej efekty kryzysu klimatycznego mogą być dotkliwsze niż w innych częściach świata. Mieszka bowiem na niej więcej ludzi i znajdują się tam najbardziej rozwinięte kraje. – Nawet jeżeli bezpośrednie skutki przekroczenia niektórych punktów krytycznych są regionalne, to dotykają dużej liczby ludzi i wielu systemów społeczno-gospodarczych – mówi.
Czarny scenariusz. Temperatury mogą wzrosnąć nawet o 4 stopnie
W pracy opublikowanej w "Science" badacze wyszczególnili łącznie 16 punktów krytycznych. Cztery z nich zostałyby przekroczone przy podniesieniu temperatury naszej planety o od 2 do 4 st. C. Ostatnie sześć dotyczy globalnego ocieplenia przekraczającego 4 st. C.
Zdaniem prof. Malinowskiego nie jest to wcale tak odległy scenariusz. Jak tłumaczy, dużo nam brakuje do osiągnięcia założeń porozumienia paryskiego. – Badamy głównie, co się stanie, jeżeli świat ociepli się o 1,5 stopnia bądź o 2 stopnie Celsjusza, za tym stoi przekonanie, że na pewno uda nam się osiągnąć ten cel. Tymczasem jesteśmy na drodze do podniesienia temperatury na Ziemi do 2100 roku o 3 stopnie Celsjusza lub więcej – zaznacza, dodając, że występuje tutaj spory zakres niepewności. – Może to być zarówno 2,5 stopnia, jak i nawet 4 stopnie – zwraca uwagę dyrektor Instytutu Geofizyki UW.
Z symulacji wynika, że przy obecnym tempie emisji niektóre tereny na Ziemi w czasie pokolenia lub dwóch w ogóle nie będą się nadawały do życia. To obejmuje nawet jedną czwartą ludzkości – mówi nam prof. Malinowski.
Pozorowana walka ze zmianami klimatu. "Mamy do czynienia z leczeniem objawowym"
Jakie działania powinna zatem podjąć ludzkość, aby stawić czoła kryzysowi klimatycznemu? Prof. Malinowski wymienia na pierwszym miejscu radykalną redukcję emisji gazów cieplarnianych. Wskazuje także na potrzebę zwiększania naturalnej sekwestracji dwutlenku węgla. Oznacza to zapobieganie przedostawaniu się CO2 do atmosfery naszej planety.
Jest to na ogół źle rozumiane, bo mówi się o sadzeniu lasów. Tak naprawdę chodzi jednak o zachowanie jak największych obszarów, na których zachodzi sekwestracja w naturze, panuje bioróżnorodność. Sadząc lasy, nie myśli się o ochronie planety, ale o lasach gospodarczych, które w perspektywie nie działają jako trwałe magazyny węgla, a bogactwo form życia jest w nich ograniczone – podkreśla rozmówca o2.pl.
Prof. Szymon Malinowski zwraca także uwagę na różnego rodzaju pozorowane działania na poziomie jednostkowym. Twierdzi, że nie będą one efektywne, jeżeli nie będą koordynowane na poziomie systemowym. Dobrym przykładem mają być samochody elektryczne. – Namawianie ludzi do korzystania z wielkich i ciężkich aut elektrycznych jest wygodne dla polityków i koncernów motoryzacyjnych, natomiast nie przynosi pożądanych skutków środowiskowych – mówi klimatolog.
Dalsza część artykułu pod zdjęciem
Przesiadanie się na hybrydy czy elektryki jest jedną z najmniej efektywnych opcji ograniczania emisji. Problem stanowi produkcja baterii oraz samych aut. Takie samochody są cięższe od benzynowych, w związku z czym potrzeba więcej materiałów, żeby je zbudować, i dużo energii, żeby je rozpędzić i zahamować. Nawet w wypadku zasilania w prąd ze źródeł odnawialnych ślad węglowy i środowiskowy jest w efekcie niewiele mniejszy niż małych, lekkich samochodów spalinowych – zwraca uwagę ekspert.
Problemem mają być także obecnie funkcjonujące systemy segregacji śmieci. Prof. Szymon Malinowski zauważa, że najprościej byłoby wytwarzać mniej odpadów, a opłatą środowiskową powinni być obciążani producenci. – Musieliby się wtedy zastanowić, jak wytworzyć mniej śmieci – wyjaśnia prof. Malinowski.
W praktyce działań w ochronie klimatu i bioróżnorodności działamy tak, jakbyśmy chorowali na groźna chorobę i zamiast ją leczyć – usuwać przyczyny – łykali witaminę C, by troszeczkę lepiej się poczuć – mówi.
Jakie kroki możemy zatem podjąć na poziomie jednostki? – Bardzo niepopularne. Trzeba się dokształcić i trzeba wymagać od polityków działań systemowych. To najlepsze, co można zrobić – podkreśla profesor. Zwraca także uwagę, że wiele osób robi pewne rzeczy jedynie dla "czystego sumienia". – To takie kupowanie odpustów – twierdzi. Nie oznacza to jednak, że należy porzucać dobre nawyki: oszczędzania energii, ograniczania mięsa w diecie i niepoddawania się fali konsumpcjonizmu.
Im więcej ludzi będzie przyjmowało taką postawę i będzie o tym mówić, tym większa szansa, że stanie się to ważniejszym elementem agendy politycznej i pożądanym stylem życia. W ten sposób wzrośnie szansa na konieczne zmiany systemowe – podsumowuje naukowiec.
Obejrzyj także: Dramatyczne skutki zmian klimatu. Zobacz, jak zmieni się twoje miasto
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.