Jak donosi Gazeta Wyborcza, jako kraj jesteśmy czołowym importerem hucznych petard na całą Europę. Mimo apeli i kampanii nagłaśniających szereg szkód jakie ten niechlubny zwyczaj niesie dla środowiska, Polacy nic sobie z tego nie robią i strzelają jeszcze na kilka dni przed Sylwestrem.
A szkód, szczególnie dla zwierząt po północy zwiastującej Nowy Rok jest sporo. Wymienia je dziennikarka GW:
W ubiegłoroczną noc sylwestrową pracownicy warszawskiego patrolu Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt odebrali ponad 200 zgłoszeń o zagubionych zwierzętach, które uciekały w popłochu przed hukiem fajerwerków. Niektóre odnaleziono ranne lub martwe po zderzeniach z samochodami - czytamy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A weterynarz w rozmowie z portalem przyznaje, że po powrocie do pracy po sylwestrowej nocy zajmuje się głównie zbieraniem martwych lub dogorywających na ulicach psów, które zostały potrącone uciekając w panice przed hukiem.
Z roku na rok jest coraz gorzej. Zaczyna się już na kilka dni przed Sylwestrem, gdy pojawiają się pierwsze strzały. My ich prawie nie słyszymy, a suczka zaczyna być niespokojna, trzęsie się. Widać, że panika w miarę narastania fali wystrzałów rośnie. W Sylwestra będę musiała jej po raz pierwszy dać leki uspokajające - mówi właścicielka kundelka w rozmowie z GW.
W sylwestrową noc media społecznościowe pełne są zdjęć właścicieli tulących przerażone zwierzęta, niektórzy jak pani Joanna wprost piszą, ze ze względu na psa, Sylwestra spędzili... w łazience by towarzyszyć przerażonym zwierzętom.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.