Jak informuje "Dziennik Wałbrzych", dr Pabis zmarł w nocy z niedzieli na poniedziałek 23 sierpnia. Dramat lekarza rozegrał się w jego własnym domu. Mimo że reanimacja 39-latka trwała kilkadziesiąt minut, nie udało się przywrócić funkcji życiowych.
Nie żyje lekarz z Wałbrzycha. Dr Pabis "zapracował się na śmierć"?
Przed śmiercią dr Leszek Pabis pracował w szpitalu nawet po 100 godzin tygodniowo. To ponad dwukrotnie więcej, niż należy – kodeks pracy wskazuje, że po ta liczba powinna wynosić 42. Jeden ze współpracowników zmarłego podkreśla, że wynikało to m.in. z deficytów kadrowych.
Przeczytaj także: "To już COVID-20". Alarmujące słowa lekarza
Sytuacja jest dramatyczna – deficyty kadrowe są ogromne, samych anestezjologów w tym momencie potrzeba co najmniej pięciu. Po śmierci Leszka już sześciu – tłumaczy lekarz (Fakt).
Przeczytaj także: Skandal w Łodzi. Lekarz jest chroniony przez policję
Współpracownik doktora Leszka Pabisa podkreśla, że każdy oddział potrzebuje pomocy anestezjologa. Tym samym powrót pana Pabisa do domu bywał równoznaczny z nieprzeprowadzeniem zabiegu u części z pacjentów, co skłaniało 39-latka do pozostawania w pracy dłużej.
Przeczytaj także: Szczepionka przeciw COVID-19. Polski lekarz przekazał fenomenalne wieści
Sytuacja jest dramatyczna. (...) Dlaczego tyle pracował? Bo anestezjolog potrzebny jest niemal na każdym oddziale. Albo został w pracy, albo cześć pacjentów nie mogłaby mieć przeprowadzonych zabiegów – przyznał lekarz w rozmowie z portalem Fakt.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.