Zdjęcie, na którym śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego precyzyjnie ląduje w poprzek ścieżki rowerowej na wale wiślanym w Krakowie, obiegło sieć wzbudzając podziw internautów.
To nie była trudna akcja. Podejście nie było skomplikowane, ale mogło wyglądać efektownie z perspektywy drogi rowerowej - wyjaśnia nam Marcin Hamerszmit, pilot Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Pilot dodaje, że każde lądowanie jest elementem newralgicznym akcji ratunkowej i jest zasługą całego zespołu ratowniczego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skupia się cała załoga, bo to ona jest oczami i nerwami pilota. Działamy jak jeden organizm, nie rozmawiamy o rzeczach błahych. Maksymalnie wszyscy koncentrujemy się podczas lądowania - mówi.
W powietrzu spędził 2500 godzin. Jest byłym pilotem wojskowym w stopniu kapitana, który po zakończeniu kariery zrobił uprawnienia cywilne oraz zawodową licencję na śmigłowiec.
W Polsce to dość wąska specjalizacja. Piloci śmigłowców mają znacznie mniejsze szanse na zatrudnienie w liniach lotniczych, niż ich koledzy latający na samolotach. Zarobków w LPR nie zdradza, mówi jedynie, że w porównaniu do pilotów liniowych jest to kilkukrotnie mniej.
Pytany o to, czym różni się praca w LPR od tej, którą wykonywał w wojsku, Marcin Hamerszmit bez zastanowienia odpowiada, że chodzi o tempo.
Na dyżurze dostajemy wezwanie i po trzech minutach mamy być w powietrzu. Kalkulacja paliwa, trasa, to wszystko dzieje się o wiele szybciej i nigdy nie wiadomo, co zastaniemy na miejscu - opowiada i dodaje, że z perspektywy pilota wrażenie zrobiła na nim organizacja pracy w LPR. - Tutaj naprawdę wszystko jest poukładane.
Mimo tak sprawnej organizacji pilot przyznaje, że sytuacje nieprzewidywalne się zdarzają. Wtedy to on musi podjąć decyzję czy statek powietrzny jest zdolny do lotu mimo usterki, czy trzeba będzie przerwać zadanie.
Jesteśmy trybikiem w systemie. Jeśli dyspozytor medyczny dowiaduje się, że np. z powodu warunków pogodowych nie możemy dolecieć na miejsce, wysyłany jest tam inny zespół pogotowia lotniczego albo zespół naziemny. Często zresztą jest tak, że na miejsce zdarzenia wysyła się jednocześnie karetkę i śmigłowiec - zaznacza pilot LPR.
Pilot przyznaje, że zdarzają się loty, po których zespół wraca bez pacjenta, bo został on już zaopiekowany przez obecną na miejscu karetkę albo jego stan nie wymagał transportu do szpitala. - LPR i pogotowie to pionki na szachownicy. Rozstawia je dyspozytor medyczny, a i on czasem nie wie, co zastaniemy na miejscu - tłumaczy.
Ile lotów odbywa dziennie śmigłowiec LPR? Rekord z warszawskiej bazy to 13, a sam Hamerszmit wykonał ich maksymalnie 6. Ale nawet pilotów nie omija papierologia.
Czasami jest jeden lot, który zajmuje cały dzień, bo transport międzyszpitalny pacjenta odbywa się przez cały kraj. Ale i loty na krótsze odległości bywają męczące, bo po nich trzeba odtworzyć gotowość, zatankować śmigłowiec, wypełnić dokumentację i przygotować się do kolejnego lotu - opowiada pilot.
"Po nieudanej akcji ratowniczej emocje dają o sobie znać"
Dopóki działa adrenalina to wszystko idzie sprawnie. Ale gdy leci się z pomocą do dziecka, emocje dają znać. Zdarza się, że po nieudanej akcji ktoś z zespołu ratowniczego musi zawiesić dyżur.
Wszystko działa, jest podekscytowanie, a potem siadasz w bazie i trzeba wypełnić papiery. Te emocje schodzą, tak jakby jakiś kamień ktoś na plecy położył.
Mimo tych obciążeń twierdzi, że to praca najlepsza na świecie.
Gdyby nie żona, nie brałbym za nią pieniędzy. Na emeryturze pewnie dalej będę przyjeżdżał do bazy. Mogę odśnieżać drogę lub kosić trawę - żartuje Marcin Hamerszmit.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.