Także politycy coraz częściej używają mediów społecznościowych do budowania swojego wizerunku, wpływów oraz kontaktów z wyborcami.
Rachunek wydaje się być prosty - im więcej obserwatorów posiadasz, tym bardziej jesteś rozpoznawalny. Im więcej polubień zbierają twoje wpisy - tym ważniejsze są twoje słowa. Jednak zbudowanie takiej bazy jest bardzo pracochłonne, po osiągnięciu pewnego poziomu popularności normą jest zatrudnienie osób trzecich do zajmowania się mediami społecznościowymi.
Niektórzy zamiast tego idą na skróty - kupują obserwatorów czy też polubienia. Więc owszem, nie trzeba porywać tłumów, żeby mieć tłumy obserwujących czy też lajkujących na Instagramie lub Facebooku.
Czytaj także: Błaszczak wraca na Twittera. Pisze o "koalicji chaosu"
Zakup lajków sposobem na pieniądze
Często bywa tak, że żeby coś zyskać, najpierw musimy coś zainwestować. I tak właśnie jest z mediami społecznościowymi. Niektóre firmy decydują się na współpracę z daną osobą tylko na podstawie tego, jak wielu ma ona obserwatorów. Nic więc dziwnego, że to zjawisko stało się już powszechne w sieci. Z takiego rozwiązania korzystają m.in. osoby, które nie mogą lub nie chcą reklamować treści ze swoich profilów. Wśród nich są wspomniani już politycy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Reklamowanie postów dotyczących kwestii społecznych czy politycznych należy do szczególnej kategorii reklam i oznacza to, że możliwość docierania z tymi treściami do odbiorców jest nieco utrudniona i obwarowana pewnymi obostrzeniami, a co za tym idzie - trudniejsza do uzyskania zamierzonego efektu. Dlatego łatwiej jest osiągnąć swój cel poprzez "zakupione" polubienia czy komentarze. Pójść na skróty - mówi w rozmowie z geekweek.interia.pl Kinga Rękawiczna, ekspertka w dziedzinie mediów społecznościowych.
Internet oferuje - politycy korzystają?
Ceny takich polubień są zaskakująco niskie. Setka "lajków" kosztuje nawet kilkanaście złotych. To też zależy od tego, czy zależy nam na tym, żeby nasze treści polubiły tzw. fake konta, czyli wirtualne, należące do nieistniejących osób, czy realne profile.
Jak informuje geekweek.interia.pl, na profilu Prawa i Sprawiedliwości polubienia z azjatyckich kont pojawiły się przy trzech postach - z 13, 15 i 17 października. One też wyróżniają się na tle innych wpisów właśnie liczbą polubień.
Za każdym razem lajki pochodzą od kont z nazwiskami i zdjęciem profilowym, należą do młodych i skąpo ubranych kobiet z Azji. Czy są to kupione "lajki"? Na to pytanie biuro prasowe PiS do tej pory nie odpowiedziało.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.