Sprawę nagłośnił prawnik Andriej Rinczino. Jak przekazał, chodzi o żołnierzy, którzy zawarli krótkoterminowe kontrakty z Ministerstwem Obrony, a następnie złożyli raporty o ich rozwiązaniu. Jeden z wojskowych chciał rozwiązać kontrakt tuż po powrocie ze strefy aktywnych działań wojennych.
Musieli wrócić na linię walk
Części żołnierzy udało się wrócić do Rosji, z kolei część musiała zostać. Kazano im czekać. Chwilę później ponownie wysłano ich na linię frontu. "Pojechaliśmy, chociaż nie mieliśmy żadnego sprzętu" – cytuje słowa wojskowego prawnik.
Jak opowiedział żołnierz, po drodze zepsuł się ich samochód i żołnierze zostali na poboczu. Nikt z dowództwa brygady jednak nie chciał im pomóc, więc postanowili wrócić. - Wcześniej byli już faceci, którzy wyjeżdżali sami, a my też postanowiliśmy to zrobić – cytuje prawnik wiadomość od jednego z żołnierzy.
Są przetrzymywani w Alczewsku
Tuwańczykom jednak nie udało się wyjechać - zatrzymała ich żandarmeria armii rosyjskiej, która zabrała im paszporty i bilety wojskowe, po czym wysłali ich do komendantury w Alczewsku, mieście, które położone jest ok. 40 km od Ługańska.
Tam żołnierze otrzymali materace, po czym zamknięto ich w jednym z pomieszczeń. Z doniesień, do których dotarł prawnik Rinczino, wynika, że żołnierze, których kontrakt z Ministerstwem Obrony wygasł, są również przetrzymywani w Alczewsku.
"Nikt nie zna prawa"
Według niego dowódcy wykorzystują to, że żołnierze nie znają się na tym, jak tworzone są umowy. "Po pierwsze, mówią, że twoja umowa jest automatycznie odnawiana. Po drugie mówi się, że muszą zawrzeć nową umowę. Że tak powinno być. Nikt nie zna prawa" – powiedział prawnik.
Dowódcy odmawiają wyjaśnienia, dlaczego przetrzymywani są żołnierze, a ci, którzy zadają takie pytania, trafiają do celi w wartowni. Prawnik podkreślił, że tę historię przekazał mu wojskowy, który wszedł na minę i częściowo stracił słuch, ale i tak nie pozwolono mu wrócić do Rosji.