W sobotę (7 października) o świcie radykalne palestyńskie ugrupowanie Hamas zaatakowało Izrael. Według informacji podanych przez izraelskie wojsko, ze Strefy Gazy wystrzelono około 3,5 tys. rakiet. W niedzielę Izraelski Gabinet Bezpieczeństwa oficjalnie ogłosił, że kraj jest w stanie wojny.
Czytaj także: Atak na Izrael. Generał mówi o zaskakującym wygranym
Armia izraelska poinformowała, że starcia z palestyńskimi bojownikami trwają w ośmiu miejscach na południu Izraela. Walki pochłonęły już setki ofiar śmiertelnych i tysiące rannych, w tym także cywili. Jak na razie nie ma informacji o tym, aby Polacy ucierpieli w wyniku konfliktu w Izraelu. Wiadomo natomiast, że nasi rodacy mają problem z powrotem do ojczyzny.
Polacy koczują na lotnisku w Tel Awiwie. Wciąż czekają na informacje
Według gazety "Yedioth Ahronoth" lotniska w środkowym i południowym Izraelu zostały zamknięte. W weekend większość lotów do i z głównego portu lotniczego w Tel Awiwie, lotniska Ben Guriona, zostało odwołanych. W obawie o bezpieczeństwo pasażerów decyzję o odwołaniu rejsów podjęła m.in. polska linia lotnicza LOT.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Samoorganizować się zaczęli sami pasażerowie. Kiedy w sobotę i niedzielę nie mogli skontaktować się z ambasadą, powstała zaimprowizowana grupa na jednym z komunikatorów. Powtarzały się w niej informacje, że z naszym przedstawicielstwem dyplomatycznym ciężko się skontaktować.
Miałem tylko telefon z ambasady, weryfikujący nasze dane - mówi jeden z czekających na wylot.
Wielu z chcących opuścić Izrael Polaków spędziło tę noc na lotnisku.
Z najnowszych ustaleń Ministerstwa Obrony Narodowej wynika, że na powrót do Polski oczekuje około 200 turystów. Polacy spędzili już przeszło dobę w telawiwskim porcie lotniczym. Na zdjęciach podsyłanych przez naszych czytelników widać, że na lotnisku panuje chaos. Turyści tłoczą się w terminalach, śpią na podłodze i na ławkach w poczekalniach.
Polscy obywatele cały czas czekają na ratunek i skarżą się, że nikt się nimi nie interesuje. Wciąż nie otrzymali żadnych informacji z ambasady, która przez cały weekend była nieczynna.
Błaszczak: "Lada chwila wystartują dwa samoloty"
Tymczasem w niedzielę przed południem szef MON Mariusz Błaszczak przekazał, że "Wojsko Polskie przygotowuje się do ewakuacji Polaków z Izraela". Po naszych rodaków "lada chwila" mają zostać wysłane "samoloty transportowe C-130 Hercules"
Oczywiście wszyscy zostaną zabrani do Polski. Jeżeli będzie taka konieczność, to ustanowimy most ewakuacyjny. Rozmawiamy na ten temat z Grecją. Jeśli będzie taka konieczność, to Herculesy mogą zabierać turystów polskich z Izraela do Grecji, a z Grecji CASY - poinformował Mariusz Błaszczak podczas konferencji prasowej.
Chaos, złość, nerwy
Najsmutniejsze jest jednak to, że państwo nie zdało egzaminu w sytuacji kryzysowej. Nie popisali się przede wszystkim pracownicy ambasady. O tym, że będzie podstawiony samolot, pasażerowie dowiedzieli się... z mediów społecznościowych. Doradzano im, by szukali przewoźników europejskich i wydostawali się z Izraela na własną rękę.
Jesteśmy na lotnisku od soboty, od godziny 16. Informację o tym, że lot został odwołany dostaliśmy jeszcze w hotelu. Były przekazy medialne, że przestrzeń powietrzna nad Izraelem została zamknięta, co nie okazało się prawdą. Informację tę przekazała nam osoba kontaktowa z ambasady. Mówiono, że czekamy na decyzję PLL LOT. Nie było mowy o żadnym samolocie wojskowym, czy jakiejś zorganizowanej ewakuacji. W sobotę nie było mowy o żadnej pomocy. Radziliśmy sobie sami, sami się organizowaliśmy - mówi o2.pl Marcin Róża, wciąż przebywający na lotnisku.
Jak dodaje, około godziny 2 nad ranem pojawiła się możliwość ewakuacji grupy ok. 70 osób. Jedna z linii podstawiła samolot, w którym były miejsca. Trzeba było jednak zapłacić - 340 dolarów od osoby. Do dziś jednak pasażerowie nie wiedzą, czy ten samolot poleciał.
Pasażer mówi także, że przez około 5 godzin nie było żadnej możliwości komunikacji z ambasadą. Pomimo złożonej w sobotę przez pracowników zapowiedzi, że "ktoś z ambasady" się zjawi, przez kilka godzin nikt się nie pojawił. Ambasada nie zapewniła nawet koców.
Byliśmy pozostawieni sami sobie, spaliśmy na własnych ubraniach. Jedna z pasażerek miała rozrusznik serca. Człowiek z ambasady, który pojawił się w niedzielę wczesnym popołudniem zapytał ją, jak się czuje. Po czym dodał, że "przecież na lotnisku jest pomoc medyczna". A przeżyliśmy trzy alarmy bombowe, jeden w trakcie przejazdu z terminala na terminal - mówi dalej Marcin Róża.
A są pasażerowie, którzy na lotnisku czekają od 36 godzin. Pasażerowie czują się pozostawieni sami sobie. Na chaos narzeka także inna czekająca na lotnisku Polka, Ewa Wiatr.
Ludzie z ambasady zaproponowali jakąś formułę spotkania, które niestety przerodziło się w jakiś chaos pytań i braku odpowiedzi. Zaproponowano czartery za ponad 300 euro, ale bez szczegółów płatności. Brakowało podstaw zarządzania kryzysem. Przy tworzeniu listy nie było wskazania, aby dopisywać numer telefonu. Dopiero po pytaniu, jak mają zamiar nas powiadamiać, poproszono o dopisanie numeru telefonu. Chaos się pogłębił - mówi.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.