Historię mieszkanki Bytomia opisała Gazeta Wyborcza. 1 listopada kobieta w towarzystwie syna miała udać się na groby, ale nim ten zdążył przyjechać do domu matki, pojawili się w nim policjanci.
Funkcjonariusze wcześniej dostali zgłoszenie, że mieszkanka bloku hałasuje, utrudniając w ten sposób życie swoim sąsiadom.
Kobieta nie kryła zdziwienia obecnością policjantów, twierdzi jednak, że zgłoszenie to "zemsta" sąsiadów, z którymi pozostaje w konflikcie. Dlatego, zamiast zastosować się do poleceń mundurowych, chciała odprawić ich z kwitkiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na łamach GW kobieta relacjonuje, że wtedy jeden z policjantów zaparł się w drzwiach, po czym siłą wtargnął do mieszkania. Kobieta twierdzi, że została odepchnięta, na dowód pokazuje siniaki na brzuchu. Policjant miał też krzyczeć do drugiego: "niech ją zabiorą do psychiatryka".
Wykręcono mi ręce, upadłam na podłogę, ale dalej krzyczałam, więc mnie przyduszono. Potem mnie przeniesiono na kanapę. Chciałam zadzwonić do syna, ale policjant mi rozkazywał: "odłożyć ten telefon". Wypytywali mnie, ile mam nieruchomości, czy mam dochody, rozglądali się po mieszkaniu - twierdzi w rozmowie z GW.
Anna Oczkiewicz, rzeczniczka KMP w Bytomiu na łamach gazety twierdzi, że interwencja została przeprowadzona na podstawie zgłoszenia o zakłócaniu porządku publicznego. A takie zawiadomienie złożyła jedna z lokatorek budynku.
Rzeczniczka KMP twierdzi, że kobieta nie stosowała się do poleceń funkcjonariuszy. "Nigdy nie myślałam, że policja może być brutalna" - żali się seniorka. Sprawa czeka na swój finał w prokuraturze.
Czytaj także: Zabójstwo 20-latki w Krakowie. Nagły zwrot w sprawie?