Sytuację do jakiej doszło w samolocie linii lotniczych Ryanair opisała czytelniczka "Faktu". Kobieta wybrała się na mikołajki do Londynu. Podczas lotu powrotnego Polka przeżyła chwile grozy.
Czytaj także: Lech Wałęsa trafił do szpitala. Czy syn go odwiedził?
Samolot miał wystartować z lotniska Londyn-Stansted do Łodzi w czwartek, 7 grudnia, o godzinie 17:15. Początkowo wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. Pasażerowie zostali wpuszczeni na pokład samolotu, zajęli swoje miejsca. Po pewnym czasie wszyscy zaczęli się zastanawiać, co się dzieje, gdyż samolot nie startował.
- Wszyscy zaczęli się niecierpliwić, atmosfera na pokładzie coraz bardziej gęstniała. W końcu pilot poinformował, że odlecimy z opóźnieniem, bo w samolocie doszło do jakiejś usterki, były problemy z regulacją temperatury. I faktycznie, po wejściu do samolotu było bardzo ciepło - relacjonuje kobieta w rozmowie z "Faktem".
Czytaj także: Mikołajkowy hit? Zobaczcie, co sprzedają w sieci
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pasażerowie zaczęli się coraz bardziej niepokoić. - Najpierw przyszedł pan elektryk, żeby coś naprawiać, potem przyszedł kolejny spec. Drzwi do samolotu przez cały ten czas były otwarte, przez co na pokładzie zrobiło się naprawdę zimno. Ludzie marzli, w końcu zaczęli ubierać kurtki, szaliki, czapki, byle tylko się rozgrzać. Na początku myślałam, że cała ta sytuacja to żart, ale gdy wszystko zaczęło się przeciągać do kilkudziesięciu minut, byłam naprawdę wściekła - przyznaje mieszkanka Łodzi ("Fakt").
- W końcu, po godzinie 18, pilot z radością oznajmił, że ma dobre wieści i za pięć minut zamykamy drzwi i odlatujemy. Polacy odetchnęli z ulgą, zaczęli klaskać - mówi Polka.
Samolot odleciał z 75 minutami opóźnienia, czyli o 18:30. Mimo że cała sytuacja była zapewne stresująca dla pasażerów tego samolotu, wszyscy dotarli do Łodzi bezpiecznie.