W sobotę na ulice Belgradu wyszło kilkaset tysięcy osób. Demonstracja odbyła się w związku z tragedią, jaka miała miejsce w listopadzie 2024 roku w Nowym Sadzie. W wyniku zawalenia się dworca zginęło 15 osób. Serbowie oskarżają władze o korupcję i zaniedbania, które doprowadziły do śmierci tych osób.
Na sobotni protest przyjechali mieszkańcy różnych części kraju. Wielu dotarło do Belgradu mimo usilnych starań, by im przeszkodzić. Dzień przed protestem przestały kursować pociągi międzymiastowe w Serbii, rzekomo z powodu anonimowego zgłoszenia o materiałach wybuchowych. Nie kursowały autobusy liniowe do Belgradu, należące do państwowych spółek, a na lotnisku doszło do strajku. Przestała także funkcjonować komunikacja miejska. Joanna Bronka, filolog serbski, przebywa obecnie w Belgradzie. W rozmowie z o2.pl mówi, jak wyglądał sobotni protest.
Atmosfera była niesamowita. Protest zaczął się właściwie już w piątek, kiedy studenci dotarli pieszo i rowerami do Belgradu. Niektórzy szli do stolicy przez kilka dni. Przemarsze studentów porównywano do pielgrzymek lub odbijania kolejnych miast i oddawania ich z powrotem w ręce Serbów. W piątek na centralnym placu Terazije w Belgradzie mieszkańcy zebrali się, aby przywitać studentów. Rozwinięto czerwony dywan, przybyłym wręczono medale. Pogoda była piękna, całe miasto zjechało się, by ich przywitać. Ludzie czuli, że wszystko jest przesądzone, a Belgrad należy do nich - mówi Joanna Bronka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protesty w Serbii. Służby użyły broni sonicznej? "Bardzo intensywny dźwięk"
Atmosfera na proteście nieco zmieniła się w sobotę. Na nagraniach z Belgradu widać, jak tłum nagle rozchodzi się na boki. Zupełnie nie wiadomo, dlaczego wybucha panika. Wszystko wskazuje na to, że służby bezpieczeństwa użyły wobec manifestujących broni sonicznej. Jest to urządzenie wykorzystujące dźwięk o wysokim natężeniu do wywoływania bólu, dezorientacji lub trwałego uszkodzenia u osób znajdujących się w jego zasięgu. Broń ta miała zostać wykorzystana podczas 15-minutowej ciszy upamiętniającej ofiary z Nowego Sadu.
Byłam kawałek od głównego placu, ale mniej więcej na tej samej ulicy, gdzie wybuchła panika. To był moment, zgromadzeni w ciszy i skupieniu wspominali pamięć ofiar tragedii w Nowym Sadzie, nagle wszyscy zaczęli uciekać. Zatrzymaliśmy się po kilku krokach, zastanawiając się, co się dokładnie stało. Nikt nie potrafił tego wytłumaczyć. Byliśmy daleko, ale ludzie, którzy znajdowali się bliżej, mówili, że słyszeli głośny dźwięk. To było nagłe poczucie strachu, które nakazało nam uciec ze środka ulicy - opisuje Joanna Bronka.
Podczas protestu Serbowie rozmawiali o tamtej chwili. Ludzie opisywali ją mówiąc, że coś zbliżało się do nich z dużą prędkością. Czuli, jakby miał w nich wjechać jakiś samochód czy motor, jakby coś miało ich zaatakować zza pleców. Uczestnicy protestu pisali w sieci o bardzo intensywnym dźwięku, jakby z dużą prędkością zbliżał się do nich samolot lub kolumna pojazdów opancerzonych. Niektórzy mówili o odgłosie wybuchu. Byli i tacy, którzy sądzili, że ktoś rzucił petardę, co wywołało panikę - dodaje nasza rozmówczyni.
Sprawa wywołała ogromne wzburzenie. Komisja Europejska domaga się wyjaśnień od władz serbskich. Poniżej nagranie z Belgradu.
Dlaczego trwają protesty w Serbii?
Tragedia w Nowym Sadzie nie jest jedynym powodem, dla którego Serbowie wychodzą na ulice. Joanna Bronka mówi w rozmowie z o2.pl, że władze zbudowały bardzo szeroki aparat partyjny. Obywatele mają problem ze znalezieniem pracy, jeśli nie są członkami partii. Jednak to, co wydarzyło się 1 listopada w Nowym Sadzie, było punktem zwrotnym.
Wypadek, który miał miejsce w Nowym Sadzie, przelał czarę goryczy. Istniało uzasadnione podejrzenie, że firma, która wygrała przetarg, została wybrana w nielegalny sposób i wiązało się to z wysoką łapówką, która przeszłą przez ręce miejscowego burmistrza bądź rządu. Od razu po katastrofie zaczęły znikać dokumenty rządowe dotyczące przetargu na remont dworca - dodaje Joanna Bronka.
Protestujący spotykają się z ogromnym lekceważeniem władz. Gdy na ulicach Belgradu trwał największy protest w historii kraju, publiczna telewizja transmitowała koncerty. Pojawiają się także zarzuty, że za organizacją protestów stoją chorwaccy szpiedzy. Premier Serbii Miloš Vučević i burmistrz Nowego Sadu podali się do dymisji. Zdaniem prezydenta Aleksandra Vucicia to wystarczający gest, by zatrzymać falę demonstracji. Zupełnie inne zdanie mają protestujący.
Prezydent jeszcze w grudniu urządził konferencję prasową, na której usiadł z kilkoma segregatorami i powiedział, że to cała dokumentacja dotycząca remontu dworca w Nowym Sadzie i że będzie niezwłocznie udostępniona obywatelom. Dokumenty nie pojawiły się jednak na rządowych stronach. Wszystko jest pod publikę. Dlatego Serbowie uważają, że żaden postulat nie został spełniony. Nawet jeśli dymisja premiera się odbyła, to było to zdecydowanie za późno - prawie trzy miesiące po katastrofie - mówi Joanna Bronka.
Czytaj także: Ocenił rozmowę Trumpa i Putina. Ekspert mówi wprost
Co dalej z protestami? "Studenci jednoznacznie powiedzieli"
Zapytana o dalszy rozwój sytuacji w Serbii Joanna Bronka wskazuje, że studenci nie odpuszczą, dopóki ich postulaty nie zostaną realnie spełnione. Domagają się m.in. wskazania i ukarania winnych katastrofy w Nowym Sadzie, pociągnięcia do odpowiedzialności karnej osób, które uczestniczyły w pobiciu studentów lub innych incydentach, jakie miały miejsce w ostatnim czasie. Chcą też zwiększenia nakładów na oświatę. Teraz domagają się także wyjaśnień w sprawie użycia broni sonicznej. Pojawiają się także apele o pomoc medyczną osobom, które zostały poszkodowane w wyniku jej zastosowania.
- Ludzie mają dość. Chcą zmiany. Może nie do końca wiadomo jakiej, ponieważ protesty nie mają liderów politycznych. Ludzie nie wierzą już w opozycję. Studenci jednoznacznie powiedzieli, że to oni decydują, kiedy nastąpi koniec protestów. Potrwają tak długo, aż postulaty nie zostaną spełnione. Na razie nie wiadomo, jakie kroki będą podejmowane dalej. Wśród studentów trwa reorganizacja. Pojawiają się głosy z różnych stron o chęci zmobilizowania klasy robotniczej do strajku generalnego. Zablokowanie sektora usługowo-handlowego miałoby pokazać rządzącym, że państwo nie może funkcjonować, jeśli cały naród przestanie pracować - podsumowuje Joanna Bronka.