Historia Roberta, który zasłynął jako polski oszust z Tindera, powinna być przestrogą dla kobiet w naszym kraju. Mężczyzna z popularnej aplikacji zrobił sobie źródło dochodu, działał latami w całej Polsce i na swojej liście ma przynajmniej kilkanaście kobiet. Do tylu poszkodowanych dotarła "Gazeta Wyborcza", która opisała bulwersującą sprawę.
I jak się okazuje, policja wreszcie zatrzymała sprawcę.
Ten długo był bezkarny, bo jego kolejne sprawy umarzano. Kobiety zgłaszały jak działał i co im robił, ale śledczy nie byli w stanie złożyć wszystkiego w jeden spójny akt oskarżenia. Robert był więc bezkarny i korzystał z tego bez skrupułów. Swoim ofiarom zrazu wiele obiecywał, a potem je okradał, oszukiwał i groził. Gdy uznał za stosowne, bił i zastraszał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Swój proceder traktował jak źródło zarobku i sposób życia. Najczęściej wybierał samotne matki, często zaraz po rozwodzie albo śmierci męża. Zrazu był czuły, miły, wspierający i pomocny. Ale to były tylko pozory, bo potem zmieniał się nie do poznania. Prosił o pożyczki, udawał problemy w życiu osobistym i wówczas zaczynały się kłopoty.
Gdy kobiety domagały się zwrotu pieniędzy, były bite, zastraszane i szantażowane. Na przykład groźbą publikacji intymnych zdjęć, które potrafił wykraść z telefonu poszkodowanych. Albo które sam robił, co opisały pokrzywdzone kobiety. Potrafił wyłudzać nie tylko pieniądze, ale też zegarki czy samochody. I wciąż był bezkarny. Dlaczego?
Śledczym, do których od kilkunastu lat trafiały zgłoszenia od pokrzywdzonych, tłumaczył wszystko na swój sposób. Że są rozżalone, że są mszczą się na nim. Obrażenia? Tłumaczył je wypadkami, a nie stosowaną przemocą. Co na to policja? Sprawy często umarzano, zdarzało się, że nie przyjmowano zgłoszenia. Robert był więc w swoim żywiole.
Ale miarka wreszcie się przebrała. Swoje prywatne śledztwo przeprowadził były mąż jednej z poszkodowanych kobiet i tym samym pchnął sprawę na właściwe tory. I w grudniu 2022 roku prokuratura w Oławie oskarżyła go o napaść, użytkowanie cudzego telefonu i groźby karalne - informuje "Gazeta Wyborcza". Sprawa stała się też medialna.
I wtedy zaczęły zgłaszać się kolejne pokrzywdzone, a śledztwo trafiło do Wrocławia. Tam połączono wątki z całej Polski, aż prokuratorka Joanna Adach postawiła zarzuty podejrzanemu. Jeszcze przez miesiąc był nieuchwytny, lecz w końcu trafił w ręce policjantów i został aresztowany na trzy miesiące. Sprawa trwa, prokurator ma postawić kolejne zarzuty.
I jeszcze jedno: w chwili zatrzymania polski oszust z Tindera był w towarzystwie kolejnej nieświadomej jego działalności kobiety.