Niebezpieczny pożar wybuchł w niedzielę 31 lipca o godzinie 15:35. Do zdarzenia doszło jednak w Legolandzie w Wielkiej Brytanii, a nie w macierzystym duńskim Billund. Świadkowie sytuacji zamieszczali w mediach społecznościowych fotografie, na których widać czarny dym unoszący się nad charakterystycznymi, kolorowymi budynkami.
Przeczytaj także: Brutalność prorosyjskich separatystów. "Wrzucili mnie do piwnicy"
Płomienie zajęły małą część budynku parkowego hotelu. Po pewnym czasie zarządzono ewakuację wszystkich gości, którzy w natychmiastowym tempie musieli udać się na zewnątrz. Na miejsce zdarzenia wezwano straż pożarną, gdyż istniało duże prawdopodobieństwo, że ogień rozprzestrzeni się na większy obszar i spowoduje ogromne straty.
Na szczęście strażakom udało się ugasić płomienie i zażegnać zagrożenie. Legoland wydał oświadczenie, w którym oznajmił, że pożar był "mały" i "odizolowany od reszty hotelu". Nie istniało zagrożenie życia któregokolwiek z gości. Jednocześnie nie wiadomo, co było przyczyną pojawienia się płomieni. Zapewniono również, że goście, którzy zostali przymusowo wymeldowani z budynku, otrzymali alternatywne zakwaterowanie.
Goście hotelowi otrzymują zwrot pieniędzy lub alternatywne zakwaterowanie. Ponadto mają dodatkowy czas na skorzystanie z wybranych przejażdżek w parku rozrywki tego wieczoru, który pozostaje otwarty jak zwykle - oświadczył hotel.
Przeczytaj także: Putin nie może ruszać prawą ręką? Te nagrania dają do myślenia
"Pracownicy nie mieli nowych informacji"
Kontrowersje w mediach społecznościowych wzbudziło tempo ewakuacji. Według jednego z gości Legolandu proces przebiegł dość wolno, jak na powagę zdarzenia. Jego zdaniem pracownicy byli informowani zbyt późno.
Wszyscy są bezpieczni, ale reakcja była powolna, czekali w biurze na zapleczu, pracownicy nie mieli nowych informacji - stwierdził jeden z gości na Twitterze.
Przeczytaj także: Zaszła w ciążę ze swoim bratem. Dziecko żyło tylko kilka godzin