Pan Tomasz, w niedzielę, zdecydował się przenieść swój samochód na wyżej położoną część Głuchołazów, aby uchronić go przed nadchodzącą wodą. Niestety, podczas powrotu doszło do pęknięcia dwóch mostów, a woda zaczęła szybko zalewać rynek. 54-latek znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od swojego bloku, gdy otaczająca go przestrzeń zamieniła się w morze.
Czytaj także: "Plaga" w Nysie. Mieszkańcy donoszą z niepokojem
Udało mu się ocalić życie dzięki temu, że znalazł się na stosie tłucznia i piachu. "Wszyscy mnie widzieli – sąsiedzi, rodzina z Niemiec, żona z Austrii" - mówi w rozmowie z "Faktem".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Byłem w kontakcie z sąsiadami, widzieli mnie z okien. Mówili mi, że już jadą, już płyną służby do mnie, każdy wzywał pomoc, a ja stałem dalej - powiedział.
Stał 9 godzin na wysepce
W rozmowie z "Faktem" pan Tomasz opisał, jak sąsiedzi wieszali białe flagi jako sygnał dla służb ratunkowych, że konieczna jest ewakuacja. Nawet wojskowy helikopter przelatywał nad jego głową. "Nie było żadnej pomocy" – mówi pan Tomasz.
Wspomniał, że gdy góra piachu, na której stał, obniżała się, każda próba ruchu powodowała zapadanie się. "Chciałem rzucić się w nurt, ale widziałem, że w wodzie pływają blachy, gruz i kamienie" – wspomina.
Po dziewięciu godzinach niepewności, wpatrując się w pasek na murze pobliskiego budynku i modląc się o cud, poziom wody najpierw wzrastał, ale potem zaczął opadać. W końcu zdecydował się na przeprawę. Choć woda sięgała mu do pasa, ale udało mu się szczęśliwie dotrzeć do swojego bloku.
- Przekonałem się na własnej skórze, że pomocy po prostu nie ma. Mogłem się utopić, kogo to obchodzi. Byłbym kolejną osobą w statystyce – stwierdził pan Tomasz w rozmowie z "Faktem".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.