Rosyjscy poborowi nie muszą już nawet wyjeżdżać na front ukraiński, by w armii znaleźć kres swojego życia. Taki fatalny los spotkał 48-letniego Michaiła Piczugina, który trafił do jednostki w Orenburgu. Tam przeszedł szkolenie podstawowe, ale nie trafił na front, bo wcześniej dopadli go ludzie z żandarmerii wojskowej.
Wszystko działo się w zasadzie tuż przed wysłaniem na front. Po szkoleniu w Orenburgu 48-latek miał ślady pobicia na twarzy i połamane palce. Trafił jednak do tymczasowego punktu rozmieszczenia wojsk w obwodzie rostowskim, skąd w kolejnym kroku winien znaleźć się w jednej z jednostek frontowych. Tam jednak nigdy nie dotarł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak informują niezależne media w Rosji, doszło do zatrzymania żołnierza i jego kompanów. Niewielka grupa żołnierzy wyszła z jednostki i udała się nad rzekę, gdzie przy alkoholu cieszyli się ostatnimi spokojnymi chwilami przed wyruszeniem do boju.
Rosjanie są poddani propagandowej "obróbce" przez media, ale kanały społecznościowe pełne są relacji z frontu i informacji o tym, co dzieje się ze zmobilizowanymi na front. Wiedzą zatem, że walki są krwawe, a w Ukrainie bardzo łatwo jest stracić życie.
Imprezę nad rzeką przerwała wojakom żandarmeria wojskowa, która brutalnie rozprawiła się z uczestnikami. Michaił Piczugin został przykuty kajdankami do drzewa, potem bito go i torturowano. Wreszcie trafił do szpitala w Rostowie, ale na ratunek było za późno. Jak informuje rodzina, kilkanaście godzin później zmarł po operacji głowy.
Rosjanie niedawno informowali, że przed rokiem zmobilizowali nawet 280 tysięcy żołnierzy. I już mają braki personalne, przez co pod koniec września ma ruszyć druga fala poboru do wojska, także w dużych miastach.
Na froncie ukraińskim Rosja straciła dotąd niemal 265 tysięcy żołnierzy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.