"Pszem Pani, ja chcę siku" - z takim hasłem po miejsce w Radzie Dzielnicy w okręgu nr 5 na warszawskich Kabatach startuje Jeremi Czarnecki związany z Lewicą.
Zdjęcie z jego wyborczej ulotki zdobyło już sporą popularność w mediach społecznościowych. Ale hasło nie jest dziełem przypadku.
Mamy na Kabatach park, gdzie nie ma toalety, choć od 10 lat obiecują nam, że ona w końcu powstanie. To jest jedna z tych rzeczy, które chciałbym załatwić jako radny. Uważam, że dla miasta, które buduje kolejne linie metra, toaleta w parku nie powinna być czymś nie do przejścia. Co ciekawe, burmistrz obiecał nam toalety w parkach, ale tej konkretnej w propozycjach nie było. Stąd to hasło i ulotki okolicznościowe dotyczące tej sprawy - mówi w rozmowie z o2.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak sam zauważa, dzięki chwytliwemu hasłu sprawa nabrała rozgłosu. Nie oczekuje jednak, że takie nagłośnienie problemu cokolwiek zmieni.
- Jedynym warunkiem zmiany jest to, czy będziemy mieli wpływ na kolejną koalicję. Jeśli zostanę radnym, będę chciał uwzględnić ten postulat. Może nie jest on najważniejszy, ale byłbym hipokrytą, gdybym nie chciał go zrealizować - dodaje kandydat do rady.
"Lepiej być rozpędzony jak koń, niż jak dojna krowa". To z kolei hasło, które pojawiło się na plakacie Grzegorza Kapicy, kandydata z ramienia Konfederacji do Sejmiku Województwa Podlaskiego. Co kryje się za tym poetyckim porównaniem?
Hasło wzięło się stąd, że Mateusz Morawiecki traktował przedsiębiorców jak dojne krowy. My domagamy się większej wolności gospodarczej. Dlatego uważamy, że lepiej być wolnym jak koń niż być dojonym jak krowa - tłumaczy nam radny z Podlasia.
Grzegorz Kapica cieszy się, że chwytliwe hasło szybko stało się internetowym hitem. - Byłem bardzo zadowolony, wręcz się uśmiałem, kiedy zobaczyłem mój plakat na profilu Hity Kampanii Wyborczych. Oby tylko naród zaufał - dodaje.
Hasło "Mądrość, kawusia i wielka pokora, najlepszy wybór to Ania Sikora" rozsławiło kandydatkę do Rady Powiatu Sieradzkiego. - Wymyślił je mój kolega z pracy - mówi nam Anna Sikora. Plakat miał nawiązywać do gifów, które wysyłają sobie nasze babcie, życząc "miłego dzionka i smacznej kawusi".
Można dyskutować co do estetyki tego typu kartek z pozdrowieniami, ja osobiście uważam, że są one urocze i niosą pozytywny przekaz. Robiąc taką grafikę, chciałam pokazać, że mam dystans do siebie i też chodziło o wyróżnienie spośród innych, "klasycznych" materiałów wyborczych - mówi w rozmowie z o2.pl Anna Sikora.
Na "kartce" znajdują się także zwierzęta i rośliny. To nie przypadek. - Tematyka ochrony środowiska jest mi szczególnie bliska - mówi nam kandydatka. - Na terenie powiatu sieradzkiego w tym i w przyszłym roku zaplanowano wycinkę lasów na ogromną skalę. Rada powiatu powinna w tej kwestii stanąć po stronie przyrody, a nie pił i toporów - dodaje i wspomina, że na inwestycje proekologiczne dla samorządów są spore środki z KPO.
Zapewnia, że gdy zostanie radną, każdy rozmówca zostanie powitany kawusią lub herbatą - do wyboru. Jednocześnie cieszy się, że jej plakat spotkał się z pozytywnym odzewem.
Prof. Antoni Dudek o hitach kampanii: Szczerze odradzam
Nikt tak doskonale nie rozumie meandrów polskiej polityki jak prof. Antoni Dudek. Historyk i politolog opisuje polityczną rzeczywistość najnowszych dziejów Polski. Postanowiliśmy go zapytać, dlaczego wybory samorządowe tak bardzo ociekają folklorem i amatorką.
Wynika to ze specyfiki kampanii wyborczych z uwagi na gigantyczną liczbę kandydatów. Nie mówimy tutaj o dwóch czy kilkunastu kandydatach, tak jak w wyborach prezydenckich czy tysiącu kilkuset, którzy startują do polskiego parlamentu. Mowa o setkach tysięcy kandydatów na stanowiska radnych, burmistrzów czy wójtów, które próbują zaistnieć na różne sposoby - ocenia w rozmowie z o2.pl.
Kandydaci nie mają za sobą grona fachowców. W sztabach wyborczych mamy dbałość o pewien poziom i spójność przekazu. W wyborach samorządowych mamy do czynienia z ogromną różnorodnością. W szczególności, gdy chodzi o kandydatów bezpartyjnych.
Dlatego też pojawiają się takie desperackie próby odróżnienia od innych kandydatów, którzy doskonale zdają sobie sprawę, że kampanie wyborcze nie są oparte na zagadnieniach merytorycznych, ale na emocjach - mówi Antoni Dudek.
Profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie nie chciał pokusić się o ocenę takich kampanijnych "kwiatków". - Takie rozwiązania nie budzą we mnie jakichkolwiek emocji, o ile te hasła nie odwołują się na przykład do agresji. Patrzę na to jak na rodzaj święta demokracji - zaznacza.
Nie zawsze jednak takie eksperymenty wychodzą. Szczerze odradzałbym je kandydatom, bowiem bardzo łatwo można przekroczyć granicę między oryginalnością a śmiesznością - podsumowuje profesor Dudek.
Zobacz również: Rewolucyjny pomysł PKW. Cisza wyborcza zostanie zniesiona?
"Kampania prowadzona przez amatorów"
Wojciech Szalkiewicz jest doktorem nauk politycznych i ekspertem ds. marketingu politycznego. Jest autorem licznych publikacji na ten temat. O hasłach i plakatach, które potem stają się hitami w sieci, mówi wprost: Polityk powinien być uśmiechnięty, ale nie śmieszny.
Te wybory są specyficzne, bo rozgrywają się na kilku płaszczyznach. Ta najniższa to gmina, gdzie kampania jest prowadzona przez amatorów. Nie ma tam miejsca na korzystanie z profesjonalnych usług, bo to nie ta skala i nie te pieniądze. Fachowcy też nie chcą się za to brać. Siłą rzeczy jest to skazane na robotę szwagra, córki, syna, żony. Znajomość zasad rządzących kampanią polityczną na tym poziomie jest żadna. To jest miód na serce badaczy tego zjawiska, którzy obserwują te amatorskie poczynania i creme de la creme dla internetu - mówi nam Wojciech Szalkiewicz.
Jak zauważa, nie zawsze w parze z miejsce na liście wyborczej idzie motywacja, by potem znaleźć się na stanowisku.
- Tylko część z ponad 200 tys. kandydatów ma w sobie wolę walki i poczucie, że wygrają. Pozostali są w roli kreatorów głosów, nie są na poważnie zaangażowani w kampanię. Często sami nawet nie robią ulotek. Zostali zaproszeni na listę, bo parę osób ich rozpoznaje. Ich kampania jest albo żadna albo nie przykładają do tego wielkiej wagi - dodaje nasz rozmówca.
Wojciech Szalkiewicz uważa, że zdecydowanie najsilniejszą motywację mają kandydaci na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Ci, którzy ubiegają się o reelekcję, mogą korzystać z całego aparatu urzędów, które są pod ich kontrolą, dlatego też ich kampanie również są lepiej przygotowane.
Również lokalni biznesmeni mogą korzystać z porad fachowców, choć ci nie zawsze posiadają odpowiednie kompetencje. Wysoką motywację mają również "jedynki" na listach i kandydaci, którzy widzą siebie na stanowisku np. starosty.
Im większa grupa wyborców, tym ta kampania powinna być bardziej sprofesjonalizowana. Szczególnie od prezydentów dużych miast wymaga się więcej, choć i tutaj zdarzają się różne smaczki. Jednak zdecydowanie gorzej jest na poziomie gminy. Tam kampania wygląda zupełnie inaczej niż w Warszawie. Często jest też inaczej prowadzona, bo ważniejsza jest osobista znajomość kandydata z wyborcami. Mogą oni obejść cały elektorat i rozmawiać z mieszkańcami. Ulotki są mniej potrzebne - dodaje nasz ekspert.
Zdaniem naszego eksperta, najbardziej sprofesjonalizowana jest kampania do sejmików wojewódzkich ze względu na prestiż. Angażują się w nią największe podmioty na polskiej scenie politycznej. Mają duże wsparcie partyjnej centrali.
- Na poziomie prezydentów miast, szczególnie wojewódzkich, a także sejmików błędy są niewybaczalne. Inaczej jest na poziomie gmin czy powiatów, gdzie stopień samorządności jest zdecydowanie większy - ocenia. - Choć i tutaj nie brakuje kwiatków. Jeden z kandydatów w Olsztynie ma hasło na poziomie trójki klasowej, a nie na poziom prezydenta - przyznał z rozbrajającą szczerością nasz rozmówca.
Najbardziej śmieszą mnie kiełbasy wyborcze. Kiedyś jeden z wójtów obiecał, że wybuduje McDonalda. Jak powiedział kiedyś Chruszczow, polityk w kampanii obieca nawet budowę mostów tam, gdzie nie ma rzeki - podsumowuje Szalkiewicz.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.