Prezydent Rosji Władimir Putin postawił ultimatum dotyczące uznania aneksji ukraińskich terytoriów kontrolowanych przez Moskwę. Według rosyjskiej, niezależnej redakcji "Kommiersant" Kreml grozi uderzeniem na Odessę, jeśli Ukraina nie zgodzi się na aneksję zajętych ziem. Putin ma zażądać uznania Krymu, Sewastopola oraz obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego za część Rosji. Co jednak istotne, Rosjanie nie zdobyli jeszcze wszystkich wspomnianych ziem.
Przedsmak zapowiedzi można było zaobserwować w czwartkowy wieczór - Odessa została zaatakowana. "Rosyjskie drony uderzają w obiekty cywilne w mieście, są ofiary" - przekazywał szef gabinetu prezydenta Ukrainy w mediach społecznościowych.
Czytaj także: "Odessa płonie". Zmasowany atak Rosjan
Wojna w Ukrainie. Odessa celem Rosji? "Nie mają sił i środków"
- Od dawna głoszę tezę, że dla Rosji podstawowym celem strategicznym jest odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego - to rzuciłoby ją na kolana. Sądzę jednak, że na dziś Rosja nie ma na to sił - ocenia w rozmowie z o2.pl prof. dr hab. Andrzej Makowski z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.
Patrząc realistycznie, Rosjanie nie mają odpowiednich sił i środków, aby przeprowadzić desant wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego, by zająć Odessę. Mają niewielką grupę żołnierzy w Naddniestrzu, liczącą zaledwie kilka tysięcy wojskowych. Z ich perspektywy ten kierunek wydaje się najkorzystniejszy, ale przed takim uderzeniem pojawiłyby się sygnały o wzmacnianiu tamtejszych sił. Nie dostrzegam takiego zagrożenia - mówi nasz rozmówca.
Profesor Makowski zaznacza, że brak zagrożenia desantem Odessy i okolic nie wyklucza terrorystycznych uderzeń na to miasto i na port za pomocą broni rakietowej. Zagrożeniem są też wcześniej wspomniane drony.
To, że Rosja, mimo trwających rozmów pokojowych, nie rezygnuje z zastraszania ukraińskich miast, widać było także w czwartkowy poranek w miejscowości Kropywnycki w obwodzie kirowohradzkim. Agresor użył do ataku 20 dronów. Miastem wstrząsnęło kilkadziesiąt wybuchów. Rannych zostało siedem osób, w tym dziecko.
Wracając jednak do Odessy - profesor Makowski wskazuje na jedną rzecz, której należy się obawiać i określa je mianem "zagrożenia dyplomatycznego". - Rosjanie nieustannie powołują się na spuściznę Katarzyny II, która zajęła ziemie należące do Chanatu Krymskiego, w tym Krym i Odessę. Kreml, nawiązując do tego dziedzictwa, będzie dążył do zdobycia wpływów na tym obszarze drogą dyplomatyczną. Moim zdaniem na razie Rosja ma w tej kwestii słabe karty - mówi prof. Makowski.
Czytaj również: Propaganda kremlowska szaleje. Zarzuty wobec Europy
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morze Czarne istotne dla Ukrainy i Rosji
Warto dodać, że po ostatniej rozmowie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem obaj przywódcy zgodzili się, że pierwszym ruchem będzie wstrzymanie ataków na infrastrukturę energetyczną, kolejnym zaś - według Białego Domu - rozpoczęcie "technicznych negocjacji w sprawie wprowadzenia w życie morskiego zawieszenia broni na Morzu Czarnym, pełnego zawieszenia broni i trwałego pokoju".
To pokazuje, jak istotny jest ten akwen dla obu państw. Prof. Andrzej Makowski wskazuje na dwa elementy - strategiczno-wojskowy i handlowy. Stwierdza, że ten drugi aspekt ma nawet większe znaczenie.
- Rosja i Ukraina są potężnymi eksporterami produktów rolnych. Dodatkowo, jeśli chodzi o pierwsze z państw, mamy port w Noworosyjsku, który zajmuje się przeładunkiem paliw płynnych, czyli ropy naftowej i produktów ropopochodnych. Posiadanie Krymu jest dla Rosji sprawą pierwszorzędną, ponieważ pozwala jej na kontrolę północno-wschodniej części Morza Czarnego - mówi prof. Makowski.
Dla Kijowa podstawową kwestią jest utrzymanie handlu morskiego. Nie mam wątpliwości, że jest to sprawa o znaczeniu strategicznym również po zakończeniu wojny. Rosjanom udało się początkowo wprowadzić blokadę portów w północno-zachodniej części Morza Czarnego, co doprowadziło do maksymalnego spadku eksportu ukraińskich produktów rolnych. Odbiło się to szczególnie na sytuacji w Azji i Afryce, gdzie blokada groziła mieszkańcom głodem - przypomina ekspert z Akademii Marynarki Wojennej.
Ukraina z pomocą dronów i rakiet bardzo mocno osłabiła potencjał Floty Czarnomorskiej. Zdaniem naszego rozmówcy mimo tego nadal jest ona "w dobrej kondycji". Jesienią brytyjskie ministerstwo obrony informowało, że Ukraina zdołała zniszczyć około 25 procent Floty Czarnomorskiej. Kijów osiągnął pewne sukcesy na morzu, nie mając potężnej floty.
- Warto pamiętać, że jedną z pierwszych inicjatyw w trakcie wojny był korytarz zbożowy. ONZ nadzorowało jego funkcjonowanie w trosce o wyżywienie ludności w Afryce. Rosjanie najpierw bojkotowali to rozwiązanie, a potem zerwali umowę dotyczącą wykorzystania korytarza zbożowego. Ukraina odpowiedziała, wytyczając nową trasę żeglugową wzdłuż zachodniego wybrzeża Morza Czarnego. Eksport powoli wraca do poziomu sprzed wojny. Z punktu widzenia militarnego blokada ukraińskiego wybrzeża się nie powiodła - zauważa prof. Makowski.
Tych statków Rosja nie atakuje
Ekspert AMW wskazuje, że w Odessie i jej okolicach znajduje się kilka portów o znaczeniu strategicznym dla Kijowa. Można powiedzieć, że jest ona ukraińskim oknem na świat. Utrzymanie tych portów oraz linii żeglugowych jest sprawą kluczową dla podtrzymania połączeń handlowych. Prof. Makowski wskazuje jednak, że "w trakcie tego konfliktu nie doszło do walk na szlakach morskich".
Ani razu rosyjski okręt podwodny nie zaatakował statku handlowego, choć Moskwa ma taki potencjał. Były uderzenia rakietowe na statki stojące w porcie lub na redzie, ale nie przeprowadzono ataku na statek przewożący zboże z Ukrainy. Z kolei Kijów atakował wytypowane statki przewożące broń i amunicję, ale nie jednostki handlowe. Trudno jednak określić te działania jako ataki na linie żeglugowe - mówi ekspert w rozmowie z o2.pl.
Zdaniem prof. Makowskiego Rosja obawiała się jeszcze dalej idących sankcji ze strony Zachodu, ale także skutków ekologicznych, jakie przyniosłyby te ataki.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2.pl