Wojna kosztuje i na własnej skórze przekonują się o tym rosyjscy żołnierze oraz ich rodziny, bo nie jest tajemnicą, że wielu z nich nie dostaje obiecanego żołdu. Władimir Putin znalazł więc sposób, by opłacić swoją armię walczącą w Ukrainie. Ale rzecz jasna nie ze swojej kieszeni, tylko zmuszając do tego urzędników w Niżnym Nowogrodzie.
Całą sprawę opisał Anton Heraszczenko, doradca ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych i człowiek, który bieżącą sytuację w Rosji, piętnując jej propagandę oraz kłamstwa rozpowszechniane przez władze. Paradoksów, takich jak z urzędnikami w obwodzie nowogrodzkim jest dużo więcej. To jeden z symboli władzy Putina.
Prezydent nakazał, by pracownicy lokalnej administracji oddali część swoich pensji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oczywiście prośba prezydenta skierowana do urzędników jest "dobrowolna", ale jeśli nie zgodzą się oddać rodzinom żołnierzy po 10 procent swoich wynagrodzeń, grozi im utrata pracy. W Rosji praca w administracji publicznej to nie tylko niezłe zarobki, ale też pewien prestiż i znajomość ludzi, którzy pociągają za sznurki w lokalnych władzach i polityce.
Media niezależne w Rosji opisują zaskoczone, że pracownicy władz samorządowych oraz władz powiatowych i wiejskich w obwodzie nowogrodzkim otrzymali żądanie przekazania części swoich wynagrodzeń na rzecz rodzin żołnierzy walczących na ukraińskim froncie. Oczywiście nie bezpośrednio i tutaj jest ukryty haczyk.
Środki zbierze specjalnie powołana fundacja, która większość z nich przejada.
Jak się okazuje, organizacja "Save Lives" wydaje na własne utrzymanie miliony rubli i potwierdzają to jej raporty finansowe. Koszty utrzymania i organizacji programów pomocowych wyniosły ponad 74 miliony rubli (832 278 dolarów), ponad 24 miliony rubli (271 630 dolarów) przeznaczono na celową pomoc biednym, niepełnosprawnym i dzieciom.
Co ciekawe, 5 milionów rubli (56 589 dolarów) wydano na cele wskazane w pustym wierszu...
Środki z pewnością nie trafiają do żołnierzy oraz ich rodzin, a ci skarżą się na Telegramie, że obiecywano im dobre zarobki i nagrody za walkę dla ojczyzny. Cóż, realia są, jakie są, a wojna musi się toczyć. Przynajmniej według Władimira Putina i jego ekipy na Kremlu. Ludzie w stolicy wiedzą swoje, a ci na prowincji nie mogą zaprotestować.
Wszak zdecydowali się przekazać środki potrzebującym "dobrowolne", prawda?