Jak w każdej niemal armii świata, także w rosyjskiej bardzo istotne miejsce zajmuje marynarka wojenna. Czemu trudno się dziwić, ponieważ kraj ten rozciąga się od Bałtyku na zachodzie przez Ocean Arktyczny na północy aż do Pacyfiku na Dalekim Wschodzie. W rosyjskim systemie bezpieczeństwa wojskowego, morza i oceany zawsze stanowiły istotny element doktryny militarnej.
Z tego względu, marynarka rosyjska (mimo porażek wizerunkowych) jest dość dobrze wyposażona i doinwestowana. Zgrupowana w pięć związków taktycznych - flot - rozbudowuje i zwiększa swoje możliwości. Szczególnie z zakresie operacji podwodnych. Jednostki są remontowane i unowocześniane, powstaje także wiele nowych.
W czwartek, do Floty Północnej włączony został "Imperator Aleksander III". To atomowy okręt podwodny klasy "Boriej", przystosowany do przenoszenia balistycznych pocisków z głowicami jądrowymi. Od 2010 r. to szósta jednostka tego rodzaju. Kolejne trzy są w budowie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
5 flot, jak pięć palców u ręki
Jak już wyżej zaznaczono, rosyjska MW dzieli się na 5 związków taktycznych. To pięć flot: Północna, Bałtycka, Czarnomorska, Oceanu Spokojnego i Kaspijska. Jak pięć palców dłoni okalają one Rosję i strzegą jej granic morskich. Oraz - jak pokazał przykład Syrii i Ukrainy - są w stanie wykonywać zadania ofensywne, uderzeniowe.
Łącznie z przyjętym w czwartek do służby "Imperatorem Aleksandrem III", MW FR posiada 77 okrętów podwodnych. O napędzie konwencjonalnym, elektryczno-spalinowym, jak i atomowym. Ponad połowa z nich, należy do Floty Północnej. Tyle że nie wszystko musi sprowadzić się, jak mówi w rozmowie z o2.pl komandor Tomasz Witkiewicz, do liczebności.
Tak, Rosjanie dysponują dużą liczbą okrętów podwodnych. Ale moje pytanie brzmi: ile z nich jest sprawnych i w pełnej gotowości bojowej? Bo to, co jest zadeklarowane "na stanie" to jedno, a stan faktyczny – drugie. I tu mam bardzo poważne wątpliwości. Oceniam, że z tych 77 jednostek sprawna jest mniej, niż połowa. Oczywiście "Imperator Aleksander III" to nowy okręt, wchodzący w skład komponentu strategicznego, bo wyposażony w 16 pocisków balistycznych. To jest wzmocnienie, jasne, ale nie jest to nic, co zmieniałoby sytuację strategiczną - mówi szef Oddziału Operacyjnego Centrum Operacji Morskich-Dowództwa Komponentu Morskiego.
Co to oznacza? Jak tłumaczy oficer, obaj główni gracze, czyli Rosjanie i Amerykanie, mają swoje siły i zdolności i wiedzą, na co kogo stać. Poza tym, broń atomowa jest bronią strategiczną, ostatniego uderzenia. Wykorzystanie jej to ostateczność i trudno, jak przekonuje Witkiewicz, wyobrazić sobie, by któraś ze stron się na to zdecydowała.
Oprócz okrętów podwodnych, rosyjska marynarka to również 223 okręty nawodne. W tym jeden lotniskowiec, będący zresztą częściej w naprawie, niż w służbie czynnej "Admirał Kuzniecow". Przed świętami wybuchł na nim pożar. Stan okrętu jest nieznany, ale kmdr Witkiewicz przekonuje, że wartość bojowa okrętu jest w tej chwili praktycznie żadna.
Najsilniejszym związkiem taktycznym rosyjskiej marynarki jest Flota Północna. Oprócz 40 jednostek podwodnych, w jej dyspozycji są 44 okręty nawodne. Na drugim biegunie plasuje się Flotylla Kaspijska z 27 jednostkami nawodnymi. Załogowych jednostek podwodnych w niej brak. Nawet Flota Bałtycka dysponuje jednym, niemłodym okrętem elektryczno-spalinowym Kilo (Warszawianka) - podobnym do naszego ORP Orzeł, tylko o wiele nowocześniejszym.
W przyszłym roku, rosyjska flota podwodna będzie prawdopodobnie jeszcze bardziej liczna. Trafią do niej m.in. kolejne elektryczno-spalinowe okręty typu Kilo. W ubiegłym roku do Floty Oceanu Spokojnego włączony został m.in. "Magadan". I właśnie w okrętach podwodnych komandor upatruje zagrożenia.
Licząc najnowsze i nieco starsze jednostki tego typu, Rosjanie mają ich ok. 25-30, z czego w pełni sprawnych jest pewnie pomiędzy 15 a 17. To faktycznie istotna siła, rozrzucona po wszystkich flotach. Rosjanie je modernizują i unowocześniają ale jednostki te docierają do końca potencjału ich modernizacji. Nie mają np. nowoczesnego systemu AIP, jak odpowiedniki zachodnie. Nie jest to przeskok generacyjny w stosunku do tego, co mają siły NATO. Niemniej są to siły mające duży potencjał - przekonuje rozmówca o2.
Potencjał nie na tyle duży, aby wygrać wojnę, ale wystarczający, by zadać straty. Być może tak duże - mówi dalej komandor Witkiewicz - że byliby w stanie zmusić wroga do negocjacji w razie zatopienia dużej jednostki. Niech będzie to np. lotniskowiec.
Z tego powodu Rosjanie tak mocno inwestują w swoją flotę podwodną. Z jednym zastrzeżeniem. Okrętów powstaje wiele, ale oddawanie 1-2 nowych jednostek w ciągu roku szef Oddziału Operacyjnego COM określa "co najwyżej kroplówką", pozwalającą podtrzymać zdolności i nawyków marynarzy. Niekoniecznie na ich rozwój.
Broń słabszego
Ekspert zwraca jednak uwagę na coś innego. Rosjanie mają zdolności do budowania własnymi siłami okrętów podwodnych, czy mniejszych jednostek nadwodnych (jak np. nieduże, ale szybkie i mocno uzbrojone korwety typu Karakurty czy Bujan), ale trudniej jest z dużymi jednostkami nawodnymi. Choćby z powodu przecięcia przez Ukraińców łańcuchów dostaw części do nowych okrętów. Choć w kontekście toczącej się wojny ukraińsko-rosyjskiej może to dziś brzmieć dziwnie, to ukraińskie firmy zbrojeniowe dużo sprzedawały do Rosji.
Dlatego tak mocno inwestują w jednostki podwodne – te są w stanie zagrozić NATO-wskim zespołom okrętowym, co wymaga zaangażowania większych sił przeciwdziałania. I z tego powodu NATO, jak tłumaczy polski oficer, tak mocno inwestuje w zwalczanie okrętów podwodnych, we fregaty czy korwety. Właśnie fregaty - trzy a może więcej - mają powstać w ramach polskiego programu "Miecznik", rozwijanego przez konsorcjum Polskiej Grupy Zbrojeniowej, stoczni Remontowa Shipbuilding i brytyjskiej firmy Babcock.
Dlatego tak istotna jest w tym rozumieniu synergia, czyli współdziałanie armii NATO. Połączone siły Sojuszu są w tym zakresie o wiele mocniejsze, niż Rosja. Rosjanie pokazują, że przy pomocy ataków rakietowych, prowadzonych także z okrętów na Morzu Czarnym są w stanie niszczyć Ukrainę. Jednak z jednym, pół-sprawnym lotniskowcem i stosunkowo niewielką liczbę dużych okrętów, analogicznych do amerykańskich niszczycieli, choćby typu Arleigh Burke czy krążowników rakietowych, takich jak typ Ticonderoga, ich sytuacja w razie otwartego konfliktu byłaby z góry skazana na porażkę.
Ale byliby w stanie zadać jej straty, może nawet poważne, przy pomocy swoich sił podwodnych. Dlatego mówi się, że okręty podwodne są bronią słabszego. Rosjanie w domenie konwencjonalnej – w rozumieniu jednostek nawodnych - są karłem w porównaniu z Zachodem. A w zestawieniu z tym, co miał ZSRR, to obecna flota rosyjska jest cieniem samej siebie - podsumowuje komandor Witkiewicz.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.