Na początek podsumujmy to, co wiemy o ostatnich atakach Ukraińców na Krymie. We wtorkowy poranek 9 sierpnia doszło do uderzenia na rosyjską wojskową bazę lotniczą Saki. Baza położona jest na Półwyspie Krymskim, około 230 km za linią frontu. Dwa wybuchy i kłęby dymu nad bazą były słyszalne oraz widoczne z bardzo dużej odległości.
Zniszczonych zostało od dziewięciu do nawet czternastu cennych maszyn. To głównie samoloty szturmowe Su-24. Nie oszczędzono też nowoczesnych myśliwców Su-30 i śmigłowców. Przez długi czas nie było jasne, co dokładnie się wydarzyło. Rosjanie przekonywali, że "doszło do eksplozji materiałów wybuchowych". Ukraińcy sygnalizowali zaś, że uderzenia dokonała grupa operatorów ich wojsk specjalnych.
To przekaz bardziej istotny, niż z pozoru mogłoby się wydawać. Co innego bowiem uderzyć pociskiem kierowanym lub rakietą w bazę z bezpiecznej odległości, a co innego dokonać skrytej infiltracji okupowanego terenu, umieścić tam grupę dywersyjną i pod okiem rosyjskich wojskowych oraz służb specjalnych w biały dzień precyzyjnie uderzyć w kluczowy obiekt, jakim jest lotnisko wojskowe.
Rosyjska propaganda "nie zdusi rozmów przy stołach"
Podkreśla to np. podpułkownik Tomasz Burzyński, były żołnierz Jednostki Wojskowej Komandosów. W rozmowie z o2.pl oficer wskazuje właśnie na silny psychologiczno-propagandowy aspekt ataku na bazę Saki. Być może to było dla Ukraińców kluczowym elementem.
Jaka jest najskuteczniejsza propaganda? Szeptana. Reżim Putina dusi wolność mediów i niezależnego dziennikarstwa, ale nie będzie w stanie zdusić tego, co mówią między sobą rodziny przy stole. A po wtorkowym ataku nie będzie już rozmów o "bezpiecznych wakacjach na Krymie". To działa zresztą w obie strony. Ukraińcy uderzają skutecznie i punktują każde potknięcie wroga, podnosząc rangę takich uderzeń. To także przekaz do własnej ludności cywilnej: "Oni niszczą nasze miasta, a my się im odgryzamy i niszczymy ich bazę wojskową". To bardzo dobre działania Ukraińców - mówi ppłk Burzyński dla o2.pl.
Do mediów błyskawicznie trafiły zdjęcia i filmy z krymskich plaż. Wypoczywający na nich Rosjanie słyszeli huk eksplozji i widzieli kłęby dymu nad bazą. Co jasne, błyskawicznie zaczęli opuszczać plażę.
Następnego dnia nad wodą nie było nikogo. Popularne miejsca wypoczynku Rosjan nagle opustoszały. Zaczepny wpis na Twitterze zamieścił doradca ministra spraw wewnętrznych Ukrainy Anton Geraszczenko. - Prawdopodobnie woda w morzu jest zimna - napisał polityk.
W mediach społecznościowych szybko pojawiły się nagrania Rosjan uskarżających się, że Krym przestał być bezpiecznym miejscem wypoczynku i trzeba z niego wyjechać. Dla stosunkowo biednej "Republiki Krymu" - tak nazywają okupowane ukraińskie terytorium Rosjanie - turystyka jest jednym z najważniejszych źródeł dochodów.
Przebywający na Krymie turyści zaczęli błyskawicznie opuszczać półwysep. Media odnotowały m.in. olbrzymi korek. Wjazd na Most Kerczeński został zatkany przez długi sznur samochodów. To ludzie, którzy zdecydowali się wyjechać po ukraińskim ataku. Rosjanie bardzo chętnie wypoczywali na Krymie, ale także osiedlali się na nim na stałe. Według oficjalnych danych, po aneksji półwyspu w 2014 roku, na Krym przeniosło się od 600 tys. do nawet miliona Rosjan. Przyciągały ich niskie ceny oraz ciepły klimat.
Zaczęło to budzić napięcia. Miejscowa ludność, która pozostała na Krymie, nie mogła liczyć np. na dodatki mieszkaniowe, jakie otrzymywali nowo przybyli. Olga Siwkowa, emerytowana nauczycielka z Sewastopola, skarżyła się ukraińskiemu oddziałowi Radia Wolna Europa na problemy z dostępnością mieszkań, miejsc w szkołach i przedszkolach, a nawet... na problemy z dostępem do wody pitnej. Na razie za wcześnie, by oceniać, czy wtorkowy atak zniszczy mit Krymu jako "ciepłego, spokojnego miejsca do życia".
Ukraiński atak na Krym. "Zagrali Rosjanom na nosie"
Podpułkownik Burzyński ocenia, że przeprowadzenie takiej operacji w biały dzień to zagranie na nosie Rosjanom. Zwraca uwagę na jeszcze dwie ważne kwestie. Po pierwsze, jak mówi, Ukraińcy we własnej świadomości ciągle działają na "swoim" terenie, choć okupowanym od ośmiu lat. Po drugie, część ludności Krymu zapewne wciąż sprzyja władzom w Kijowie, np. krymscy Tatarzy, gnębieni przez putinowską Rosję.
Takimi akcjami przywraca się przychylnym Kijowowi mieszkańcom Krymu nadzieję i pokazuje, że Ukraina o nich nie zapomina. Jestem przekonany, że działa tam ruch oporu. Być może także ukraińskie grupy specjalne, które szkolą po cichu mieszkańców do działań dywersyjnych, operacji specjalnych, likwidowania kolaborantów. Podobnie jak jestem przekonany, że akcję na pewno obserwowali ukraińscy operatorzy wojsk specjalnych, aby np. podać koordynaty uderzenia i ocenić jego skutki - mówi w rozmowie z o2.pl wojskowy.
Tymczasem w Rosji trwa szacowanie strat. Rada Ministrów utworzonej po aneksji republiki ocenia je na 200 mln rubli. Mowa tu tylko o stratach "cywilnych", bo zniszczenia samolotów i sprzętu wojskowego będą oczywiście dużo bardziej kosztowne. Społeczeństwo, sądząc po tonie komentarzy w rosyjskich mediach, jest zszokowane i wściekłe. Na jednym z kanałów rosyjskich w serwisie Telegram pojawił się komentarz, że... pora sięgnąć po broń jądrową.
Dlatego też władze rosyjskie zaczęły działać. "Kommiersant" pisze, że z funduszu rezerwowego wypłacane będą odszkodowania za zniszczenia. Najwyższe z nich, po przeliczeniu, sięgnąć ma... ok. 7,5 tys. zł. Warto zaznaczyć, że w ataku na bazę Saki zniszczone zostały także domy i samochody cywilne. Tylko w środę, z powodu uszkodzeń i zniszczeń infrastruktury cywilnej, ewakuowanych zostało blisko ćwierć tysiąca osób, które mieszkały dotąd w pobliżu bazy.
Społeczeństwo czy "obywatele Federacji Rosyjskiej"?
Badacz obszaru postsowieckiego dr Michał Patryk Sadłowski z Uniwersytetu Warszawskiego ma wątpliwości, czy ostatnie wydarzenia wywołają wstrząs w Rosji. Naukowiec mówi w rozmowie z o2.pl, że nie wie, czy "społeczeństwo rosyjskie" to właściwe pojęcie dla opisania zjawisk społecznych, politycznych czy wojennych, które aktualnie występują w Rosji. W jego ocenie można raczej mówić o obywatelach Federacji Rosyjskiej lub jej mieszkańcach, którzy są niezwykle podzieleni, a w pewnych sferach wręcz zatomizowani. Dlatego percepcja wtorkowego ataku może być w Rosji niejednorodna.
Od momentu inwazji mamy tych, którzy sprzeciwili się wojnie - są nadal w mniejszości, ale w skali Rosji to nie aż taka mała liczba, która oscyluje gdzieś między 18 a 25 proc. Mamy też tych, którzy skrytykowali decyzje o inwazji, ale już wojnę poparli - z różnych względów. Mamy wreszcie tych, którzy Kreml aktywnie popierają. Mamy tych, którzy są obojętni, zdezorientowani i, zgodnie z rosyjską specyfiką i tradycją społeczną, chcą tylko albo aż "wyżyć". Rosyjska obojętność miesza się tutaj z przebiegłością i chytrością. Nawiązując do terminów tzw. marksizmu-leninizmu, nad tym wszystkim pojawia się totalitarna wręcz nadbudowa informacyjno-medialna oraz wodzowsko-imperialna baza - mówi dr Sadłowski.
Ekspert przypomina, że istnieje też nowa emigracja rosyjska, wroga Kremlowi. Podziały w rosyjskim społeczeństwie istnieją, a sama wojna jest odbierana w różny sposób. Stąd, jak mówi, percepcja sytuacji na Krymie jest inna w różnych grupach.
Nie bez znaczenia są także trwające wakacje, które zamroziły dynamikę polityczną w Rosji - co najmniej do września. Ale na jesień planowane są "referenda niepodległościowe" na okupowanych terenach południowej Ukrainy. Sadłowski twierdzi, że Rosjanie popierający wojnę rozumieją, iż nie wszystko idzie zgodnie z planem Putina. Jednocześnie mają świadomość, że Ukraina też ponosi wielkie straty, w tym w sprzęcie dostarczanym z Zachodu. Żywią nadzieję, że skomplikowana sytuacja, jak w II wojnie światowej, w końcu odwróci się i doprowadzi do sukcesu Rosji.
Oczy tych Rosjan są też na Tajwanie. Dla znacznej masy Rosjan południe Rosji, czyli po rosyjsku "jug", to też dość odległe od centrum tereny, na których uderzenie wroga jest wpisane w koszty wojny. Być może fakt ukraińskich uderzeń zostanie użyty pod kątem wzmocnienia procesu budowy nienawiści do Ukrainy (to bardzo istotny czynnik w polityce i planach Kremla), co zostałoby wykorzystane w chwili mobilizacji czy innego "przykręcenia śruby". Niemniej, konflikt jest dynamiczny, co warunkuje pewną nieprzewidywalność. W historii Rosji było już bowiem kilka podobnych wojen, które doprowadziły do przesileń, masowych, wystąpień lub rewolucji, które zmieniły lub rozbiły wręcz panujące stosunki wewnętrzne - konkluduje ekspert dla portalu o2.pl.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.