19-letnia dziewczyna pochodząca z Warszawy od kilku miesięcy mieszkała w Londynie, gdzie studiowała architekturę na Uniwersytecie Kingston. Wynajmowała mieszkanie wspólnie z dwoma kolegami.
Sandra miała wrócić do domu na Boże Narodzenie. Bliskich zaniepokoił brak kontaktu, gdy dziewczyna przez kilka dni nie odbierała telefonów. Sąsiadki weszły do mieszkania na prośbę matki Sandry i znalazły ciało dziewczyny. Sandra leżała na kanapie w nienaturalnej pozycji "na kłodę", oraz miała siniaki na twarzy i piszczelach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyjaciółka Sandry, w rozmowie z reporterami polsatowskiego programu "Interwencja" powiedziała, że zmarła dziewczyna wyglądała jakby nie umarła z przyczyn naturalnych. Tego samego zdania jest matka młodej dziewczyny, Ewa, która zaznacza, że jej dziecko było bardzo aktywne - Sandra tańczyła przez wiele lat i regularnie chodziła na badania EKG.
Londyńska policja od razu założyła, że do zgonu nie przyczyniły się osoby trzecie. Pełnomocnik rodziny ofiary Marcin Muszyński zarzuca Brytyjczykom, że prowadzili śledztwo pobieżnie i niedbale - nie zabezpieczono śladów DNA, odzieży. Pomimo wyraźnych przesłanek, że mogło dojść do gwałtu londyńska odmówiła prośbom matki o pobranie odpowiednich wymazów.
Detektyw i prawnik Kamil Tosiek wspomina, że brytyjscy śledczy znaleźli w mieszkaniu ubranie Sandry z męskim śladem nasienia. Jej laptop został podłączony do prądu jeszcze 22 grudnia, czyli teoretycznie już po jej śmierci.
W raporcie koroner napisał bez podania przyczyny, że serce Sandry po prostu przestało bić. Marcin Muszyński zaznacza, że w badaniach toksykologicznych nie znaleziono jakichkolwiek substancji mogących spowodować zgon.
Śledztwo londyńskiej policji zostało umorzone. Po wysiłkach matki Sandry, swoje śledztwo wszczęła polska prokuratura.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.