Tragedia rozegrała się 19 lutego w Kłodzku na Dolnym Śląsku. Według zeznań matki, 3-latka miała zacząć słabnąć i wymiotować w wyniku polewania lodowatą wodą. Wtedy na miejsce wezwano pogotowie, ale dziecka nie udało się już uratować.
Sprawą śmierci 3-latki z Kłodzka zajęła się Prokuratura Okręgowa w Świdnicy. W Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu przeprowadzono sekcję zwłok dziecka. Oględziny ciała wykazały, że u dziewczynki doszło do "bardzo poważnych obrażeń jamy brzusznej".
Z ustaleń śledczych wynika, że dziewczynka była niemal codziennie bita przez matkę i jej konkubenta. Lucyna K. i Łukasz B. zadawali dziecku ciosy po plecach i po rękach. Feralnego dnia ojczym miał kopnąć leżącą dziewczynką w brzuch.
Kłodzko. Śmierć 3-letniej Hani. O przemocy w rodzinie wiedziała opieka społeczna?
Doniesienia na temat przemocy, jaka miała miejsce w domu Hani, mieli wiedzieć pracownicy opieki społecznej. Już w 2018 roku na ciele dziecka zauważono siniaki. Mimo to zajmujący się rodziną asystent, poza rozmową nie podjął żadnych działań, nie poinformował o sytuacji także swoich przełożonych.
Zaniedbania ze strony opieki społecznej potwierdzać ma raport, jaki decyzją władz miasta sporządzono po kontroli w lokalnym ośrodku opieki społecznej. Dotarli do niego dziennikarze "Faktu". Każde kolejne zdanie wprawia w osłupienie.
08.01.2019 r. Hania ma na policzku siniaka. Z informacji od Pani Lucyny wynika, że uderzyła się o łóżeczko. Pani Lucyna informuje, że była z Hanią u lekarza, który miał stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Asystent sprawdził, czy dziecko ma inne siniaki na ciele i nie zaobserwował, aby dziecko je miało w innych miejscach – odnotowano w raporcie, który cytuje fakt.pl.
Jak się okazało, matka wcale nie poszła z Hanią do lekarza, ponieważ się "bała". Pracownik opieki społecznej nie dociekał powodu takiego stanu rzeczy. Nie spytał także starszej siostry Hani, czy dziewczynka faktycznie wypadła z łóżka.
"Sąsiedzi się uwzięli". Szokujące ustalenia kontroli w ośrodku pomocy społecznej
25 lutego 2019 roku do drzwi Lucyny K. zapukała policja. Kobieta miała tłumaczyć to wścibskim zachowaniem sąsiadów. Takiego stwierdzenia nie zakwestionował pracownik OPS.
Asystent rodziny wsparł Panią Lucynę w mniemaniu, że sąsiedzi faktycznie się na nią uwzięli i dlatego należy ich unikać. Nie sprawdzono informacji, kto z sąsiadów wezwał policję i dlaczego – czytamy w raporcie, cytowanym przez "Fakt".
Pracownicy opieki społecznej mieli nie reagować nawet na nagrania sąsiadów, na których słychać płacz dziecka i krzyki konkubenta pani Lucyny. Nie ruszały ich także sygnały z przedszkola, kiedy dyrektorka i wychowawczyni mówiły, że "z dziewczynką dzieje się coś złego".
W listopadzie 2020 do ośrodka pomocy społecznej zgłosiła się kurator, która otrzymała od biologicznego ojca Hani informacje, że Lucyna K. i Łukasz B. znęcają się nad dziewczynką. Podobne zgłoszenia wpłynęły od siostry wyrodnej matki.
Asystent rodziny przekazał, iż "nie zauważył w rodzinie żadnych niepokojących sygnałów związanych z nadużywaniem przemocy". Jego zdaniem "pani Lucyna wraz z konkubentem starali się być dobrymi rodzicami" – głosi sprawozdanie.
Najbardziej szokująca jest jednak ocena okresowa, którą wystawił rodzinie ostatni pracownik opieki społecznej. Opiekun przeszedł samego siebie. Pominął w raporcie informację, że Hania nie żyje.
O rzetelności oceny okresowej tej rodziny może dobitnie świadczyć również zamieszczony w niej zapis "Hania ma w marcu 2021 r. odbyć wizytę w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej". W tym miejscu należy zauważyć, że ocena okresowa obejmuje okres od dnia 1 września 2020 roku do dnia 28 lutego 2021 roku, a mała Hania nie żyła w dniu 28 lutego od 8 dni – podkreślono w raporcie, do którego dotarł "Fakt".
Obejrzyj także: Dwulatka wypadła z 12. piętra. Przerażające nagranie świadków
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.