Sympatyzujący z endecją docent Stanisław Cywiński od 1929 roku był wykładowcą Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Ceniony historyk literatury regularnie pisał do związanego z ugrupowaniem Roman Dmowskiego "Dziennika Wileńskiego" oraz do konserwatywnego "Słowa".
Słowa pewnego kabotyna
To właśnie na łamach tego pierwszego periodyku Cywiński opublikował na początku lutego 1938 roku recenzję książki Melchiora Wańkowicza zatytułowanej COP Ognisko sity. Centralny Okręg Przemysłowy. Stwierdzał w niej między innymi, że autor:
(…) daje szereg żywych obrazów tego, co widział, no i czego nie widział, ale co ma podobno powstać w czasie najbliższym, w tym sercu Polski, zadając kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: tylko to coś warte, co jest po brzegach, a w środku pustka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Początkowo tekst nie wzbudził większego zainteresowania. Zmieniło się to za sprawą artykułu, który po paru dniach ukazał się w sanacyjnym dwutygodniku "Naród i Państwo". Anonimowy autor grzmiał, że owym kabotynem był nie kto inny, a człowiek, którego "trumnę Prezydent Rzeczypospolitej odprowadził na Wawel".
Wściekły Dąb-Biernacki
Właśnie Józef Piłsudski porównywał w 1920 roku Polskę do obwarzanka. Wańkowicz zaś przypomniał o tych słowach w recenzowanej przez Cywińskiego publikacji. Cenzura jednak nie połączyła wątków i dopuściła tekst do druku. Jak czytamy w książce Andrzeja Garlickiego pod tytułem Piękne lata trzydzieste:
Czternastego lutego 1938 roku numer "Narodu i Państwa" z zakreślonym czerwonym ołówkiem tekstem demaskującym Cywińskiego znalazł się na biurku gen. dyw. Stefana Dąb-Biernackiego, inspektora armii w Wilnie, znanego z bezwzględności i brutalności.
Oficer, uważający się za "generał-gubernatora Wilna, któremu podlegają wszystkie urzędy i instytucje" wpadł w prawdziwy szał. Nie mogąc skontaktować się telefonicznie z wojewodą ani naczelnikiem wojewódzkiego wydziału bezpieczeństwa postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość.
Rozkazał, aby każdy pułk stacjonujący w Wilnie wydelegował po dwóch oficerów z bronią, którzy po spotkaniu z generałem w kasynie 1. Pułku Piechoty Legionów ruszyli na poszukiwania Cywińskiego oraz redaktora odpowiedzialnego (spoczywała na nim odpowiedzialność karna za publikowane teksty) "Dziennika Wileńskiego" Zygmunta Fedorowicza. Inna grupa udała się do redakcji endeckiej gazety.
Oficerowie wymierzają "sprawiedliwość"
Fedorowicza nie zastano w domu. Oficerowie dopadli za to od razu autora recenzji, który został brutalnie pobity na oczach żony oraz córki. Obrażenia okazały się na tyle poważne, że poszkodowanemu musiało udzielić pomocy pogotowie. To jednak wcale nie koniec historii.
Zgodnie z tym co pisał Andrzej Garlicki, po opatrzeniu ran Cywiński:
Udał się, co okazało się błędem, do redakcji "Dziennika Wileńskiego". Został ponownie pobity przez demolujących drukarnię oficerów. Ciężko też pobili oni redaktora naczelnego, Aleksandra Zwierzyńskiego.
Zeznając już na emigracji przed tak zwaną komisją Winiarskiego mecenas Tadeusz Kiersnowski twierdził, że:
Bito go w ten sposób że kilku trzymało Zwierzyńskiego za ręce, a jeden z oficerów okładał go kolbą rewolweru po twarzy i po głowie. W czasie tego bicia stłuczono binokle Zwierzyńskiemu.
Czytaj także: Jak powstała i czym naprawdę była Bursztynowa Komnata?
Aresztowanie za "zelżenie Narodu Polskiego"
Gdy w redakcji pojawił się Fedorowicz on również został skatowany. Krwawa rozprawa z ludźmi odpowiedzialnymi za "obrazę" Józefa Piłsudskiego dobiegła końca. Na miejscu pojawili się wreszcie policjanci oraz starosta grodzki. Za kratki nie trafili jednak oficerowie, ale… poturbowani mężczyźni, którzy "na polecenie prezesa Sądu Apelacyjnego w Winie, Józefa Przyłuskiego, zostali aresztowani i umieszczeni w szpitalu więziennym".
Mocno naciąganą podstawą do zatrzymania mężczyzn był artykuł 152 kodeksu karnego o "zelżenie Narodu Polskiego". Mieli przynajmniej to szczęście, że dla ich zatrzymania szukano oficjalnych, formalnych pretekstów. Dąb-Biernacki domagał się, aby cała trójka trafiła od razu i bez żadnego procesu do obozu w Berezie Kartuskiej, gdzie mieli przebywać "po wsze czasy".
Już następnego dnia na ulicach Wilna pojawili się pierwsi demonstranci sprzeciwiający się aresztowaniu. Sanacyjne władze nie pozwalały jednak na swobodną krytykę swych poczynań. Niepokorni szybko lądowali w celach. Ostatecznie, aby stłumić niepokoje, wysłano do Berezy przywódców miejscowej młodzieży narodowej.
Najwyższy możliwy wymiar kary
Proces Stanisława Cywińskiego i Aleksandra Zwierzyńskiego rozpoczął się 9 kwietnia 1938 roku. Relacjonowała go prasa w całym kraju. Oskarżeni trafili przed oblicze warszawskiego Sądu Okręgowego. Przewodniczący składu sędziowskiego Roman Przybyłowski w ogóle nie krył wrogiego nastawienia do oskarżonych. Od jednego z adwokatów wiadomo, że:
Czytaj także: Zenon Laskowik i rozpad kabaretu Tey. Nowa kariera, którą wybrał zaskoczyła wszystkich
(…) traktował doc. Cywińskiego, którego stan zdrowia był opłakany, w sposób wprost ohydny. Podobnie nieprzyzwoicie odnosił się do obrońców, mówiąc do nich zawsze podniesionym głosem i co chwila odbierając głos. Zwłaszcza nie wolno było wspomnieć o fakcie bicia oskarżonych.
Sam Cywiński podczas rozprawy twierdził, że słowo "kabotyn" według niego wcale nie było obraźliwe. Co więcej odnosiło się nie do Piłsudskiego, ale redaktora naczelnego "Słowa" Stanisława Cata-Mackiewicza. Sąd nie dał temu wiary i 11 kwietnia skazał profesora Uniwersytetu Stefana Batorego na trzy lata bezwarunkowego więzienia. Był to najwyższy możliwy wymiar kary. Jak pisała później prasa, w uzasadnieniu wyroku podkreślano, że:
(…) wyraz kabotyn jest bezsprzecznie wyrazem obraźliwym tym bardziej o ile został użyty przez docenta polonistyki. Słowo to użyte zostało zdaniem Sądu celowo i świadomie. Uderzenie zamaskowane zostało zadane z zasadzki. Twierdzenie zaś, że inkryminowany cytat przypisywał Cywiński Catowi jest zdaniem sądu kłamliwe i wykrętne.
Ustawa "o ochronie imienia Józefa Piłsudskiego"
Więcej szczęścia od autora recenzji miał redaktor naczelny "Dziennika Wileńskiego" Aleksander Zwierzyński. Sąd uznał go za niewinnego.
W czerwcu 1938 roku obyła się rozprawa apelacyjna. Tym razem sąd był bardziej wyrozumiały dla oskarżonego. Wyrok skrócono o połowę. Taki wymiar kary podtrzymał również Sąd Najwyższy. Ostatecznie Cywiński odsiedział pięć miesięcy. Żadnych konsekwencji nie ponieśli za to oficerowie, którzy go skatowali.
Sprawa Cywińskiego doprowadziła również do zmian w prawie. Obowiązujące wówczas przepisy nie przywidywały ochrony dobrego imię osób zmarłych. Dlatego też obrazę Piłsudskiego na siłę podciągnięto pod "zelżenie Narodu Polskiego".
Już 7 kwietnia 1938 roku Sejm uchwalił nową ustawę "o ochronie imienia Józefa Piłsudskiego, Pierwszego Marszałka Polski". Przewidywała ona aż 5 lat odsiadki za negatywne wypowiedzi o nieżyjącym przywódcy sanacji.
Bibliografia
- "Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony" 1938.
- Andrzej Garlicki, Piękne lata trzydzieste, Prószyński i S-ka 2008.
- "Gazeta Wieleńska" 1938.
- Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk, Ostatnie lata polskiego Wilna, Wydawnictwo Fronda 2020.
- "Kurier Poznański" 1938.