Do nietypowej interwencji strażaków doszło w nocy z 2 na 3 maja. Funkcjonariusze około godziny 3 otrzymali zgłoszenie o znajdującym się na poboczu płonącym samochodzie. Sytuacja wydawała się naprawdę groźna, przez co na miejsce natychmiast wysłano zespół ratowników.
Na strażaków czekała jednak niemała niespodzianka. W miejscu zdarzenia poza płonącym autem nie znajdował się ani żaden świadek, ani sam kierowca samochodu. Z tego też powodu interwencja z rutynowej zmieniła się w bardzo poważne poszukiwania potencjalnego poszkodowanego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na miejscu zdarzenia zastano poza jezdnią palący się samochód osobowy - tłumaczy w rozmowie z świecie.naszemiasto.pl st. sekc. Mateusz Ligmanowski, dyżurny Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Świeciu.
Czytaj także: Pojechali do paczkomatu. W środku miała być bomba
Do poszukiwań wykorzystano strażacki dron
Odnalezienie kierującego autem było kluczowe. Mógł on być bowiem poszkodowany, a jego zniknięcie z miejsca zdarzenia mogło być efektem szoku pourazowego. Na taki zbieg okoliczności wskazywały wstępne ustalenia przyczyny wypadku. Powodem zapłonu auta było bowiem uprzednie uderzenie w drzewo.
W tym celu bardzo szybko podjęto działania poszukiwawcze. W akcji wykorzystano specjalnego drona należącego do Ochotniczej Straży Pożarnej w Błądzimie. Jak się później okazało, wydarzenie to było bezcelowe, ponieważ kierującego pojazdem nie odnaleziono. Obecnie sprawą zajmuje się tamtejsza policja, która przejęła poszukiwania.
Ze względu na nieskuteczność poszukiwań, zmniejsza się możliwość ustalenie stanu zdrowia i trzeźwości kierującego. Wraz z upływem czasu niemożliwe będzie m.in. wskazanie, czy w chwili zderzenia, kierowca znajdował się pod wpływem alkoholu i jak wielkie było jego stężenie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.