Ukraina walczy. Teraz także w rejonie, w którym jeszcze do niedawna panował względny spokój, czyli w Charkowie. Wojska rosyjskie atakują obwód charkowski, trwają silne i zacięte walki o Wołczańsk. Mobilizowane mają być też kolejne roczniki.
Nastroje nie są najlepsze. Coraz częściej pojawiają się głosy o negocjacjach. Mówi o tym m.in. nowy szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandr Łytwynenko. Jego słowa dają do myślenia.
Łytwynenko wziął udział w Forum Regionu Morza Bałtyckiego: NATO 2024 i Europa Arktyczna. Mówił zarówno o obecnej sytuacji na froncie, jak i również o przyszłości tego konfliktu. Akcentując, że "Ukraina potrzebuje pokoju - stabilnego, na dekadę, który dałby możliwości rozwoju jego państwa".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co czeka Ukrainę?
W ocenie Łytwynenki, "sytuacja jest niezwykle trudna, ale daleka od katastrofy". Polityk przekazał, że ukraińska armia kontynuuje ciężkie i wyczerpujące walki w obwodzie donieckim i zaporoskim. Dodał również, że "o wiele gorsze jest to, że Rosjanie kierują swoje siły powietrzne przeciwko obiektom infrastruktury krytycznej", która zaopatruje duże miasta przemysłowe na wschodzie i południu Ukrainy.
Nie może to trwać w nieskończoność. Wypowiedź Łytwynienki sugeruje, że ukraińscy politycy zaczynają sobie zdawać z tego sprawę. I powoli przyzwyczajają opinię publiczną w swoim kraju, że czas rokowań może nadchodzić.
Ukraina doskonale zdaje sobie sprawę, że wojna zakończy się negocjacjami - przekazał polityk.
Nie jest to jednak sygnał, że Ukraina czeka na negocjacje z Rosją. Tym bardziej że w tym momencie musiałyby one być niekorzystne dla obrońców, biorąc pod uwagę sytuację na froncie. W ocenie ekspertki Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marii Piechowskiej, te słowa należy traktować raczej jako sondowanie społeczeństwa ukraińskiego.
Dotychczas było ono, jak mówi, poddane silnej propagandzie sukcesu dotyczącej szybkiego zwycięstwa. Obowiązywał przekaz o walce do "pełnego zwycięstwa", którego przejawem miałby być powrót do granic z 1991 r. - z Krymem i Donbasem. W tej chwili wydaje się to jednak niemożliwe. Szczególnie po fiasku kontrofensywy z ubiegłego roku, która spełzła na niczym.
W którymś momencie trzeba będzie siąść do stołu rokowań. Od pewnego czasu zmieniła się retoryka władz ukraińskich. Zełenski zaczął mówić o "sprawiedliwym pokoju" i zakończeniu wojny, pojawiło się więcej realizmu. Podobnie jest ze słowami Łytwynienki. To zmiana retoryki, ale jeszcze nie sygnał do tego, by siąść do rozmów - mówi w rozmowie z o2.pl Maria Piechowska.
Ekspertka przekonuje, że słowa Łytwynienki należy traktować jako przekaz głównie wewnętrzny. Ukraina nie przyzna się oficjalnie do tego, że zrezygnuje z Donbasu czy Krymu. Takie głosy są oswajaniem społeczeństwa z tym, że być może trzeba będzie w końcu rozpocząć rokowania. Szczególnie w obliczu tego, że ogniska konfliktów płoną także w innych miejscach świata, na Bliskim Wschodzie czy Bałkanach.
Tyle, że - jak przekonuje - moment, kiedy zaczną się negocjacje, jest bardzo trudny do wskazania. Uwaga świata, także Ukrainy, w głównej mierze koncentruje się na tym, co wydarzy się w USA. Wynik wyborów prezydenckich w tym kraju będzie dla Ukrainy kluczowy i, w ocenie Piechowskiej, na dziś bardzo trudno powiedzieć, kiedy dojdzie do negocjacji.
Każda wojna kończy się negocjacjami. Ale wcześniejsze jest zwycięstwo na polu walki. Ukraina dzisiaj walczy o Europę, żeby nie podzieliła jej losu. Także o to, by nie zatriumfowała polityka Putina, czyli polityka siłowego zmieniania granic - mówi z kolei Paweł Kowal, przewodniczący Rady ds. Współpracy z Ukrainą.
Ukraina będzie jednak musiała takie rozmowy podjąć. Kraj jest wyniszczony wojną, ze zrujnowaną gospodarką i bez wielkich atutów w zakresie eksportu. Nie chcąc całkowitego upadku, ukraińscy politycy muszą odwlec moment rozpoczęcia rokowań, jednak nie da się tego odkładać w nieskończoność.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.