Marek J. 9 grudnia 1995 r. jechał po alkoholu pod prąd trasą 41 w stanie Illinois. W ten sposób miał spowodować wypadek, w którym zginął Dennis Bourass. Polski kierowca został aresztowany, a potem zwolniony po wpłaceniu kaucji.
Kiedy prokuratura zaostrzyła zarzuty, Polak uciekł ze Stanów Zjednoczonych. Marek J. miał być oskarżony o "zabójstwo z lekkomyślności", co oznaczałoby ponowne aresztowanie i znacznie wyższą kaucję. Polak uciekł do Warszawy.
Ukrywał się przed amerykańskim systemem sprawiedliwości przez 25 lat
J. nie mógł zostać natychmiast ekstradowany do Stanów Zjednoczonych z powodu obowiązujących w tamtym czasie przepisów. W 2014 roku sprawa została przydzielona policjantowi z Lake Forest Markowi Sengerowi. Funkcjonariusz obiecał wdowie po Dennisie Bourassie, że zrobi wszystko, by zabójca jej męża stanął przed sądem.
Sprawą zainteresowało się FBI. Agenci federalni we współpracy z Sengerem i amerykańskim Departamentem Sprawiedliwości mieli za zadanie ustalić dokładne miejsca pobytu oskarżonego. Udało się i w 2018 roku Marek J. został aresztowany przez polskie służby.
Zwolniono go, kiedy zobowiązał się do stawiania się w sądzie. Słowa dotrzymał. Amerykańscy śledczy podkreślają, że przełomowym momentem w sprawie było wysłanie listu rodziny zmarłego Dennisa Bourassa do polskiego sądu. Przetłumaczył go amerykański policjant z polskimi korzeniami.
Marek J. trafił do aresztu w Przemyślu w lutym. Jego ekstradycję opóźniła pandemia koronawirusa. Ostatecznie Polak został przekazany stronie amerykańskiej i od 27 czerwca czeka w areszcie na proces, który rozpocznie się 21 lipca. Kaucja wynosi milion dolarów.
Cieszę się i odczuwam ulgę, że dotrzymałem słowa złożonego wdowie ofiary – powiedział Senger w rozmowie z gazetą "Chicago Tribune”.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.