PAP opublikował poruszającą rozmowę z Julitą Bergman. Kobieta przeżyła potężną traumę. Do ataku doszło minutę po tym, jak pojawiła się w pracy w północnej wieży nowojorskiego WTC. Po latach wyjawia, że od razu wiedziała, że to atak terrorystyczny.
Najbardziej dramatycznym momentem było zawalenie się bliźniaczego wieżowca, to nastąpiło tuż po tym, gdy po przeszło godzinie wyszłam z płonącego gmachu, myślałam, że zginę - podkreśliła.
Zdradziła jednocześnie, że bała się, iż budynek się zawali i po prostu razem z nim runie na dół. Wiedziała, jak reagować, bo przeżyła też pierwszy atak na WTC w 1993 roku. Szybka ucieczka nie była jednak łatwa.
Na korytarzu było już ciemno, unosił się czarny, gęsty dym. Tego dnia mieliśmy zaplanowane spotkanie, zamiast spodni i wygodnych butów założyłam wąską spódniczkę i wysokie szpilki. Schodziłam po schodach wolno. Dostałam skurczu w nogach. Próbowałam iść boso, ale było za dużo szkła - relacjonuje.
Czytaj także: Będzie wojna? Niepokojące słowa prezydenta Ukrainy
Po drodze otrzymała pomoc od innych pracowników. - Akurat kiedy dotarliśmy do centrum handlowego, z hukiem zawaliła się południowa wieża. Biegliśmy z Billym i Robertem, aż nagle potężny podmuch powalił nas na posadzkę. Robert wylądował na mnie. Czułam, że się duszę. Raptownie zapadła ciemność - wspomina po latach.
Byłam gotowa na śmierć. Zaakceptowałam to, że umrę, choć nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Modliłam się krótko do Pana Boga. Prosiłam, żeby przynajmniej dwaj młodsi mężczyźni, którzy mi pomagali przeżyli - zdradza.
Czytaj także: Jeszcze jeden problem Beaty K. Zapadła decyzja
Atak na WTC. Mnóstwo krwi i ciał
Bergman, jak również towarzyszący jej mężczyźni, mieli naprawdę dużo szczęścia. Wszystko dlatego, że omijały ich elementy walącego się drapacza chmur.
Wokół kobiety leżało wiele martwych osób. W jej głowie praktycznie nieustannie pojawiały się myśli, że może umrzeć. W końcu jednak udało się wydostać na zewnątrz.
Kilkanaście osób złapało się wraz z nami za ręce usiłując się wydostać na zewnątrz. Pomogło nam pojawienie się strażaka z latarką. Wyszliśmy na skrzyżowaniu ulic Vesey i Chambers. Dotarcie tam zajęło nam godzinę i piętnaście minut. Wszystko było szare. Wyglądało jak krajobraz na księżycu - porównuje ocalona.