Już na początku lat 60. biuro polityczne KC PZPR wydało tajną zgodę na podejmowanie przez wywiad specjalnych operacji w celu pozyskania funduszy na działalność. Oficerowie bezpieki dostali przyzwolenie na rabunki, napady i oszustwa. Metody się nie liczyły, ważne były wyniki. Chodziło o to, by nakraść ile wlezie. Bezpośredni nadzór nad operacją sprawował I departament Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i dyrektor tego wydziału – pułkownik Mirosław Milewski.
Tak rozpoczęła się operacja „Żelazo”, którą później nazwano aferą „Żelazo”. Nadal nie wiadomo, co stało się z setkami kilogramów złota z RFN. Do dziś też nikogo nie skazano.
Bracia Janosz
Rolę wykonawców zadania powierzono agentom zainstalowanym przez MSW w Hamburgu – braciom Kazimierzowi, Janowi i Mieczysławowi Janoszom. Oficjalnie prowadzili oni knajpę „Orkan” w rozrywkowej dzielnicy st. Pauli.
Na początku zajmowali się rozpracowywaniem tamtejszego środowiska emigracyjnego. Z czasem bezpieka pozwoliła im na zwykłą bandyterkę. Janoszowie działali w polsko-jugosłowiańskim gangu, rabowali i organizowali napady na filie bankowe oraz sklepy jubilerskie.
Dokonali co najmniej kilkunastu skoków. W 1964 roku wzięli na cel bank w miejscowości Reinbeck w północnym RFN. Doszło do wymiany strzałów. Jeden z braci zabił kasjera. O krwawym zajściu szeroko rozpisywała się niemiecka prasa. Publikowano portret pamięciowy mordercy, wydano za nim list gończy. Bracia Janosz stali się głównymi bohaterami śledztw prowadzonych w Niemczech.
Powrót z Żelazem
Pod koniec lat 60. wywiad PRL zasugerował im bardziej opłacalny biznes niż napady z bronią w ręku. „Zdecydowano, że Kazimierz Janosz w drodze różnych przestępczych zabiegów zgromadzi maksymalną ilość złota i z tym – przy pomocy MSW – powróci do Polski” – głosił późniejszy raport komisji MSW badającej aferę „Żelazo”. Maszynką do robienia złota była fikcyjna hurtownia, którą Janosz założył z niczego nieświadomym Niemcem, barmanem z Orkanu.
Spółka skupowała złoto, skórzane kurtki i inne drogie przedmioty z całego świata. Dokonywała transakcji z odroczonym terminem płatności – do 90 dni po otrzymaniu towaru. Magazyn napełniał się koliami, łańcuszkami, bransoletkami, zegarkami, pierścionkami, kamieniami szlachetnymi, futrami. Gdy był już pełny, Janosz – pod pretekstem konieczności odebrania nowej partii towaru – zlecił wspólnikowi wyjazd na drugi koniec kraju. Pozbył się go na kilka dni.
Tyle czasu mu wystarczyło, by zorganizować przerzut „Żelaza”. Gdy Niemiec wrócił do Hamburga zorientował się, że zniknęło całe złoto, biżuteria, pieniądze z sejfu, drogie skórzane kurtki i inne luksusowe ubrania. Pozostały jednie niezapłacone rachunki. Nie było też śladu po Janoszu.
Większość „Żelaza” trafiła do PRL pociągiem. Skład pełen precjozów dojechał do Bytomia. Wcześniej Janosz przekupił celników kolejowych. Resztę przewiózł samochodem. Auto było tak naładowane, że „usiadło”. Mimo to na granicy nikt go nie skontrolował. W Słubicach czekali ludzie z centrali MSW. Samochód trafił do wojskowego garażu. Ze skrytek w bagażniku, pod siedzeniem i tapicerką wysypywała się biżuteria. Podobno samych pierścionków były dwie walizki, ważące w sumie około 100 kg.
Czytaj także: Najsłynniejsza kobieta szpieg w dziejach… wcale nie była szpiegiem? Prawdziwa historia Maty Hari
Złodziej okradziony
Do Polski trafiło co najmniej 230 kg kradzionego złota. Ładunek z pociągu, który zatrzymał się w Bytomiu, przewieziono na komendę wojewódzką Milicji Obywatelskiej w Katowicach. Łup oglądał sam pierwszy sekretarz KC PZPR – towarzysz Edward Gierek. Przygotowano dla niego specjalną wystawę. Ponoć przymierzał złote zegarki i bransoletki.
Ostatecznie „zdobycz” przewieziono do siedziby MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tam mocodawcy z bezpieki mieli rozliczyć się z wykonawcami. Bracia Janoszowie mieli zainkasować połowę „Żelaza”. Okazało się jednak, że Polska Ludowa nie zamierza wywiązać się z obietnicy. Janoszowie dostali tylko 1/3 towaru. Nie było żadnego pokwitowania ani ewidencji. Niczego na piśmie.
To samo dotyczyło partii przewiezionej pociągiem. I tu bracia „zainkasowali” ochłapy. Musieli się zadowolić jedynie skórzanymi kurtkami.
Zegarki spod lady
Odkąd na „Żelazie” rękę położyło MSW, setki kilogramów kosztowności po prostu się rozpłynęły. Prawdopodobnie zostały powtórnie zrabowane. Cele statutowe poszły na dalszy plan, gdy trzeba było nabić prywatną kabzę.
W latach 70. w siedzibie resortu przy ul. Rakowieckiej działał specjalny sklepik z wyrobami jubilerskimi. Zaufani ludzie, pracownicy MSW, członkowie Partii, oficerowie kupowali tam złoto za bezcen. Zdarzało się też, że podczas różnych imprez okolicznościowych towarzysze i towarzyszki dostawali w kopertach prezenty od PZPR – złote zegarki i bransoletki.
Bracia Janoszowie zostali wystawieni do wiatru, za to mogli cieszyć się bezkarnością. Przez długi czas mieli parasol ochronny Służby Bezpieczeństwa. Dopiero w latach 80., gdy zmieniła się koniunktura polityczna, Kazimierz Janosz został aresztowany – za nielegalny handel wódką. Wtedy też odkryto u niego część skarbu.
Wieść, że brat trafił za kraty, rozsierdziła Mieczysława Janosza. Skontaktował się z ówczesnym szefem MSW – którym był już Czesław Kiszczak. Tak oto sprawa rozkradzionego złota trafiła na biurko nowego szefa resortu. A ten umiał ją wykorzystać. Donos posłużył Kiszczakowi do przeprowadzenia czystki w ministerstwie. Powołał wewnętrzną komisję, która miała ustalić, co się stało ze „zdobyczami” z Zachodu.
Jeśli magazynier w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych ukradnie 65 kg albo 130 kg kiełbasy, to prowadzimy, towarzysze, dochodzenie, kierujemy sprawę do prokuratury, odbywa się rozprawa sądowa i magazynier za 65 kiełbasy albo 135 kg kiełbasy idzie do więzienia. W tej sprawie, towarzysze, skradziono, albo roztrwoniono 65 lub ok. 135 kg wyrobów ze złota, kamieni szlachetnych, brylantów, szmaragdów, rubinów, szafirów […]. Ktoś przecież, towarzysze za to wszystko powinien ponieść jakąś odpowiedzialność – grzmiał podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR, w grudniu 1984 roku.
Komisja jednak niczego nie ustaliła, co w zasadzie nie mogło dziwić, skoro w resorcie pracowało wielu ludzi, którzy przywłaszczali sobie złote zegarki i pierścionki. By utrudniać dochodzenie, zacierano ślady, zasłaniano się niepamięcią. Cała dokumentacja została zniszczona znacznie wcześniej.
Szef MSW z czasów operacji „Żelazo”, gen. Milewski został w 1985 roku pozbawiony partyjnych stanowisk i usunięty z PZPR. Na tym wszelkie konsekwencje się skończyły. Funkcjonariusze uczestniczący w akcji dostali… nagany partyjne. Także III RP okazała się wyjątkowo nieudolna w tropieniu afery „Żelazo”. Śledztwo szybko umorzono – oficjalnie dlatego, że strona niemiecka nie przekazała żadnych akt. Faktycznie to polska prokuratura wykazała się zadziwiającą biernością. Sprawa prawdopodobnie na zawsze już pozostanie mroczną, a jednocześnie groteskową tajemnicą PRL.
Bibliografia
- Włodzimierz Borodziej, Jerzy Kochanowski: PRL w oczach Stasi. Tom II. Dokumenty z lat 1980–1983, Wydawnictwo Fakt, Warszawa 1996.
- Lech Kowalski: Generał ze skazą. Biografia wojskowa gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Warszawa: Wydawnictwo RYTM, 2001.
- Jerzy Morawski, Złota afera, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2007.
- Andrzej Paczkowski: Pół wieku dziejów Polski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996.
- Piotr Pytlakowski: Republika MSW. Warszawa: Wydawnictwo Andy Grafik, 1991.
- Edward Wende: Tego nie mogli zostawić potomnym. „Gazeta Wyborcza”, 26 kwietnia 1994.
- Pranie „Żelaza”. „Tygodnik Spotkania nr 21”, 21–27 maja 1992
Autor: Marcin Moneta - Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarz, publicysta, redaktor TVP3 Wrocław. Od lat współpracuje z czasopismami popularnonaukowymi, historycznymi i kryminalnymi. Publikował teksty m.in. w magazynach "Świat Wiedzy", "Focus Historia", "Wiedza i Życie", "Detektyw" i "Śledztwo".