Zarząd TOPR podjął decyzję o usunięciu ze swoich szeregów jednego z ratowników. Decyzja zapadła w związku "z uwagi na zachowanie niezgodne z kodeksem ratowników". Sprawę jako pierwszy opisał Tygodnik Podhalański, wskazując, że jeden z ratowników sprzedał czekan, z którego miała korzystać zmarła w górach turystka.
Kobieta zginęła w tragicznym wypadku w kwietniu ubiegłego roku. W trakcie wyprawy na Kościelec potknęła się i spadła z dużej wysokości. Obrażenia okazały się śmiertelne. Ratownikom udało się sprowadzić bezpiecznie na dół towarzysza zmarłej turystki. Jak podkreślali, oboje byli dobrze przygotowani do wyprawy. Mieli kaski, raki i czekany.
Przy ciele kobiety nie znaleziono czekana. Miesiąc po nieszczęśliwym wypadku jeden z ratowników odnalazł czekan na szlaku, a następnie sprzedał go za 200 złotych. Miał poinformować znajomą, że kupił go w sklepie za 250 zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I pewnie nikt nie dowiedziałby się o sprawie, gdyby nie to, że znajoma ofiary rozpoznała czekan, informując jego nową właścicielkę o tym, do kogo wcześniej należał. Ta postanowiła zgłosić całą sprawę władzom TOPR.
TOPR nie dał wiary wyjaśnieniom ratownika
Jan Krzysztof, naczelnik TOPR poinformował, że decyzja o wykluczeniu ratownika zapadła dwa tygodnie po wpłynięciu zgłoszenia. Ratownik, który sprzedał czekan, potwierdził, że znalazł go w górach. Zapewnił również, że nie miał pewności, czy faktycznie należał on do zmarłej turystki.
Zarząd nie dał wiary jego wyjaśnieniom i zdecydował się wykluczyć ratownika z TOPR-u. Jan Krzysztof w rozmowie z Tygodnikiem Podhalańskim podkreślił, że nie pamięta, żeby "w historii działań TOPR doszło do wykluczenia któregoś z ratowników pod zarzutem przywłaszczenia sobie przedmiotów osoby tragicznie zmarłej w Tatrach".